Do największego w historii kraju turnieju coraz mniej czasu, problemów pod dostatkiem. Ale federacja piłkarska, która formalnie jest za organizację odpowiedzialna, przerzuciła wszystkie obowiązki na rząd i ma czas, żeby się zająć szukaniem nowej siedziby.
Prezes kradnie medal
Od początku opisywano to jako co najmniej podejrzaną rozrzutność. Ale rozrzutność to w tej federacji sposób na życie. Związkowa kasa pełna, również dzięki zbliżającemu się turniejowi, a teren ma swoje potrzeby. Wizerunek? Jest tak zły, że jedna afera w tę czy w tamtą różnicy nie robi.
Nie, nie jesteśmy w Polsce przed Euro 2012, nie chodzi o PZPN i działkę w Wilanowie, o koperty w sejfie Grzegorza Laty czy też niczym niezmącony humor prezesa. Tylko o Brazylię, o CBF, czyli miejscowy PZPN, i o jego szefa, 81-letniego Jose Marię Marina, wielbiciela dyktatur i wziątek.
Rok temu furorę robił w Brazylii filmik pokazujący jak Marin, wówczas jeszcze wiceprezes federacji, podczas dekoracji zwycięzców młodzieżowego turnieju kradnie jeden z medali, wsuwając go sobie do kieszeni. Gazety opisywały, że Marin kradnie nawet prąd w swojej willi, nielegalnie podłączając ją kosztem sąsiadów. Więc rewelacje na temat nowej siedziby CBF w Barra da Tijuca niespecjalnie kogokolwiek zdziwiły.
Siedziba ma kosztować 70 mln reali, choć zgodnie z rynkową wyceną jest warta 39 mln. Reszta to prowizje pośredników. Zakup siedziby jest najważniejszą na razie decyzją Marina, który prezesem został w marcu ubiegłego roku. Zastąpił Ricardo Teixeirę, który po 23 latach rządów zwiał z kraju razem z rodziną, póki jeszcze miał paszport. Wcześniej namaścił Marina na następcę. Teraz tuła się biedak na wygnaniu w Miami, w willi za 7,5 mln dol., która kiedyś należała do Anny Kurnikowej.