Samobójcy spoza metropolii

O kryzysowej fali samobójstw mówi Grażynie Zawadce prof. Maria Jarosz, socjolog z Polskiej Akademii Nauk.

Publikacja: 02.10.2013 21:00

prof. Maria Jarosz

prof. Maria Jarosz

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

Śmierć samobójcza jest bardziej powszechna w Polsce niż ta w wypadkach drogowych, w których rocznie ginie około 3,5 tys. osób. Mamy plagę samobójstw?

Prof. Maria Jarosz, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN:

W ciągu ostatnich 60 lat liczba samobójstw wzrosła u nas o 400 proc., ale mimo to wciąż jesteśmy krajem o średnim wskaźniku samobójstw. Interesujące jest jednak ich tempo wzrostu.

Kryzys sprzyja temu, że więcej ludzi z własnej woli odchodzi z tego świata?

Niewątpliwie. Od 2009 roku, kiedy zaczął się kryzys, i w latach późniejszych liczba samobójstw zakończonych śmiercią zwiększyła się z 5 tys. do ponad 6 tys. rocznie. Popełnia je w Polsce już 17 osób na 100 tys. mieszkańców. A jeszcze dekadę temu było ich około 15 na 100 tys. Tempo przyrostu jest u nas tak wysokie jak w Grecji, chociaż tam samobójstw jest mniej. To zaskakujące i bardzo niepokojące.

Nieprawdziwe są więc obiegowe opinie mówiące, że tam, gdzie jest słońce ludzie optymistycznie patrzą na życie?

Klimat ma niewiele wspólnego ze skłonnością do samobójstw. W Grecji wciąż jest słońce, ciepło, wymarzony klimat, i co z tego. Trzeba jeszcze za coś żyć. A jeżeli sytuacja nagle zmienia się na gorsze, nie ma pracy ani środków do życia, a ludzie już nie wierzą w poprawę, to samobójstw przybywa. Dopóki ludzie sądzą, że sytuacja się poprawi, cierpliwie na to czekają.

Co ludzi popycha do desperackich decyzji?

Zwykle składa się na to kilka elementów i nigdy do końca nie wiadomo, co było kroplą, która przepełniła czarę. Samobójcy na ogół nie zostawiają listów, a jeśli je piszą, to rodziny najczęściej ich nie pokazują. Bardzo trudno jest również stwierdzić, dlaczego akurat jeden człowiek popełnił samobójstwo, a inny w porównywalnej sytuacji tego nie zrobił. Dlatego nie mówię o przyczynach samobójstw jednostek, ale sytuacji, która sprzyja zjawisku i jak to wygląda w społeczeństwie w poszczególnych grupach.

Z jakich grup samobójcy wywodzą się zatem najczęściej?

Najsilniej w statystyce śmierci samobójczych są reprezentowani bezrobotni z różnych grup zawodowych, ludzie, którzy się obawiają rychłego bezrobocia oraz rolnicy. Znacznie rzadziej są to inteligenci. Co zaskakujące, wskaźnik samobójstw jest najwyższy na wsi i w małych miasteczkach, a najniższy w dużych metropoliach. Zapewne chodzi tu o to, że jak się likwiduje ostatni zakład w małym miasteczku czy na wsi, to pracy nie można już znaleźć. W dużym mieście człowiek lepiej sobie poradzi.

Latem pod Kancelarią Premiera podpalił się bezrobotny, który nie miał za co utrzymać rodziny. Czy częste są samobójstwa z biedy?

- To zależy od sytuacji, w jakiej człowiek się znajduje. Jeżeli ktoś wychował się w ubogiej rodzinie, od zawsze żyje w biednym środowisku, to tak mocno biedy nie odczuwa. Inaczej jest, kiedy ktoś żył na przyzwoitym poziomie czy wysokiej stopie, a nagle na przykład stracił pracę i jego sytuacja ekonomiczna się pogorszyła, nie ma na życie. Najwyższe wskaźniki samobójstw występują w tych rejonach kraju, gdzie jest największe nasilenie problemów socjalno-bytowych, szczególnie związanych z sytuacją na rynku pracy i z brakiem perspektyw rozwoju. To między innymi Śląsk czy województwo łódzkie, gdzie upadł przemysł, zamknięto kopalnie, gdzie panuje poczucie destabilizacji i zagrożenia.

Inne powody?

Samobójstwa są częściej dokonywane w sytuacji nagłego osamotnienia, czyli rozwodu lub wdowieństwa. Ludzie rozwiedzeni albo owdowiali, i to obojga płci, czterokrotnie częściej popełniają samobójstwa niż ci w małżeństwie lub kawalerowie i panny. Co więcej, decydują się na nie w pierwszym roku nagłego osamotnienia. To więc także czynnik, który wpływa na takie decyzje. Warto pamiętać, że samobójstwa zakończone śmiercią to zwykle druga taka próba.

Czy jest coś, co wyróżnia Polskę?

W Polsce mamy teraz do czynienia z największą nie tylko w Europie, ale i w świecie dysproporcją między samobójstwami mężczyzn i kobiet. U nas obecnie sześciu mężczyzn na jedną kobietę skutecznie odbiera sobie życie. Ale jeszcze w latach 90. i na początku wieku XXI. przypadało pięciu mężczyzn-samobójców na jedną kobietę. Teraz wysunęliśmy się na czoło. Uchodzimy za kraj silnych kobiet i coraz słabszych mężczyzn.

Może kobiety zawsze musiały być silne.

Rzeczywiście, u nas od zawsze kobiety były silne. Mieliśmy powstania, wojny, kobiety trzymały dom, starały się o środki finansowe, musiały takie być.

Dlaczego mężczyźni częściej kończą ze sobą?

Kobiety są lepiej wykształcone, często zajmują wyższą pozycję zawodową, a, co ważne, więcej oczekują od mężów czy partnerów. Chcą, żeby oni więcej zarabiali, bardziej zajmowali się domem, lepiej sprawdzali się w seksie. Kiedyś ciężka praca górnika czy rolnika cieszyła się uznaniem i szacunkiem żon i dzieci. Filmowym świadectwem jest „Perła w koronie". Górnik przychodzi do domu, żona go szanuje, daje najlepszy kawałek mięsa. Teraz sytuacja i górnika i rolnika się zmieniła. Przychodzi do domu, żona mówi „tyle pracujesz, a co z tego masz, inni zarabiają więcej". A mężczyźni często w głowie mają wzór macho, boją się, że nie sprostają tym oczekiwaniom i częściej popełniają samobójstwa. Może to kwestia czasu i mężczyźni zaczną zabiegać o parytet.

W jakim wieku są najczęściej samobójcy?

Wcale nie są najmłodsi, chociaż są coraz młodsi. Dominują mężczyźni mający 35-45 lat, czyli w sile wieku, którzy się boją bezrobocia, braku środków na utrzymanie rodziny, być może są zadłużeni. Wbrew obiegowej opinii wcale nie jest tak, że kończą ze sobą głównie emeryci.

Czy liczba samobójstw nadal będą rosła?

Zależy jak będzie z kryzysem. Jeśli istotnie nastąpi poprawa, to powolna. Dużo zależy od tego, jak ludzie będą postrzegali przyszłość i jak widzieli w niej siebie. Jednak dzisiaj sytuacja jest niedobra, ludzie nie mają pracy, w tym młodzi, po studiach.

Dotąd każde młode pokolenie miało lepiej. Teraz nastąpił zwrot, młodzi ludzie mają dziś gorszą sytuacją od rodziców. Wszystko jest trudniejsze. Jeżeli dziecko urodzi się np. na ścianie wschodniej, w biednej, niewykształconej rodzinie, z góry jest wykluczone. Pójdzie do gorszej szkoły, i jeśli nawet się dostanie do prywatnej uczelni, a cała rodzina będzie się składać na studia, to po ich ukończeniu i tak pracy nie dostanie.

W pierwszej połowie lat 60. co drugi student był potomkiem rodziny inteligenckiej, co piąty - robotniczej, co dziesiąty - chłopskiej. Teraz na pierwszym roku studiów publicznych jest tylko 2 proc. studentów z rodzin rolniczych.

Skąd u pani tak wielkie zainteresowanie samobójstwami?

Zainteresowałam się nimi, gdy w PRL zabroniono mi je badać. W czasach gierkowskich nie przedłużono mi umowy w PAN, mimo że miałam doktorat i publikacje za granicą. Półtora roku byłam bez pracy, w końcu znalazłam się w Głównym Urzędzie Statystycznym. Szukałam socjologicznego tematu i zainteresowała mnie bieda i samobójstwa. Na moją prośbę prezes GUS zwrócił się do MSW o udostępnienie policyjnej statystyki samobójstw. Ale minister spraw wewnętrznych odpowiedział, że śmierci samobójcze nie były, nie są i nie będą badane. Z przekory jeszcze bardziej zainteresowałam się tematem i tak zaczęłam badać statystykę zgonów prowadzoną w GUS.

Ostatnio powstała pani kolejna książka na temat samobójstw.

Pod tytułem „Samobójstwa. Dlaczego teraz" i w niej opieram się na danych GUS za ostatnie 60 lat, czyli od 1951 do 2011 r. To rzetelne dane, zważywszy, że ok. 75 proc. proc. samobójstw dokonuje się przez powieszenie. Wtedy musi to stwierdzić policjant i lekarz, który wypisuje akt zgonu. Tu praktycznie na ma jakiejś ukrytej czarnej liczby.

Skala samobójstw to dobry miernik nastrojów społecznych?

Samobójstwa dla socjologa są jednym z najczulszych wskaźników kondycji społeczeństwa. Jeżeli ich przybywa, to znaczy, że z tą kondycją jest źle, więzi społeczne się rozluźniają. Jeżeli ich liczba utrzymuje się na tym samym poziomie, jest już nieźle. A sensacją jest, jak nagle maleje.

Zdarzył się kiedyś taki spadek?

Po raz pierwszy miał miejsce w 1981 roku, kiedy rosnąca z roku na rok liczba samobójstw nagle zmalała o jedną trzecią. To wynikało zapewne z nadziei związanych z „Solidarnością". Wtedy wskaźniki śmierci samobójczej najsilniej spadły w grupie górników, hutników i stoczniowców, czyli grup zawodowych uznawanych za trzon klasy robotniczej. Ale była jedna, w której samobójstwa wtedy wzrosły: to grupa decydentów średniego i wyższego szczebla. Łatwo o wniosek kto się czego bał, a kto czegoś dobrego oczekiwał.

Jednak stan wojenny podciął ludziom skrzydła...

Niestety, samobójstw wtedy przybyło i ich liczba nawet nieco przekroczyła wcześniejszy poziom. Potem spadek powtórzył się jeszcze na przełomie lat 1989/1990, kiedy ludzie znowu oczekiwali bardzo dobrej zmiany. I doczekali się jej, chociaż zapewne nie do końca takiej, jakiej pragnęli.

W latach 90. liczba samobójstw znowu wzrosła i długo utrzymywała się na określonym poziomie, aż po wybuchu kryzysu znowu poszła w górę.

Śmierć samobójcza jest bardziej powszechna w Polsce niż ta w wypadkach drogowych, w których rocznie ginie około 3,5 tys. osób. Mamy plagę samobójstw?

Prof. Maria Jarosz, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN:

Pozostało 98% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!