Tak, oczywiście.
Polacy pomagali Żydom, często poświęcając życie własne i bliskich. Ale zdarzały się również przypadki, w których zamieniali się w oprawców, o czym wolimy milczeć.
Polacy stęsknili się za swoją identyfikacją narodową. Żeby nasza narodowość przetrwała, hołubili ją przez lata w ukryciu, łatali mitami. No i wreszcie mogą ją wyciągnąć na wierzch, rozłożyć, samemu obejrzeć, pochwalić się nią, porównać z innymi. No a tu ktoś pokazuje coś palcem i mówi, że jego zdaniem w tym miejscu to wygląda dość obrzydliwie. Bardziej okrzepłe narody mają w takich sytuacjach problem, więc trudno się dziwić. Myślę jednak, że jak już sami do siebie się na dobre przyzwyczaimy, to w miarę jak będziemy nabierać pewności siebie, będziemy też coraz bardziej gotowi do rachunku sumienia i przeprosin.
Jak na słowo „Żyd" reaguje Polak?
Zależy, jaki Polak. Polacy są różni. Są w Polsce antysemici, ale coś się zmienia. Na przykład w latach 90. w kampaniach wyborczych pojawiały się wątki antysemickie. Dzisiaj jest to nie do pomyślenia. Jakiś postęp jest.
Czy dzisiaj obnoszenie się z byciem Żydem jest modne?
W wielu kręgach bycie Żydem jest modne. Dla Polaków rozliczenie się z antysemityzmem jest ściągnięciem opatrunku z kikuta i sprawdzeniem, czy rana się zagoiła. Wciąż swędzi nas ta rana.
I jak długo będzie swędzieć?
Aż nie przepracujemy porządnie tego tematu. W Polsce zniknęło parę milionów Żydów. Oni nigdzie sobie nie poszli. Zostali w ziemi. Żyli ludzie obok siebie, a część z nich nagle zniknęła. Można to wypierać, ale takie rzeczy zostają w świadomości, w podświadomości, w pamiątkach, w historii. I ta wiedza i odpowiedzialność muszą wrócić. Pytanie, dlaczego Polaków to boli.
Dlaczego?
Bo skutecznie przez dziesiątki lat wypierali ten temat. Ci, którzy piszą na murach „Jude raus", są jakby żywcem wyjęci z czasów ONR, jakby się nic po drodze nie stało. Bojówki ONR-owskie przed wojną były już czymś niezdrowym, ale bojówki ONR po Holokauście to katastrofa moralna.
Z czego bierze się dzisiejsza popularność ruchów narodowych?
Ruchy radykalne mają na ogół większą możliwość gromadzenia i organizowania się w bojówki czy zorganizowane marsze.
Ale przecież jest pan cały czas skupiony na polityce i wizerunku premiera.
Nie jestem aktywny w mediach społecznościowych, nie oglądam telewizji. Wolny czas dzielę między pisanie i czytanie. Daję radę. To, na co mi najbardziej brakuje czasu, to skreślanie. Wymyślanie jest dosyć proste. Mam w głowie taką przegródkę, w którą wkładam pomysły i ich nie zapominam. Jak się pisze książkę, to przychodzi taki moment, kiedy trzeba zacząć skreślać, być bezwzględnym dla swoich pomysłów, które człowiek ukochał. Im więcej się skreśli, tym lepiej. Do tego naprawdę trzeba czasu. Przeczytać to kilka razy w tę i z powrotem. Za każdym razem wyrzucać. To rzeczywiście zabiera czas.
Wrócmy do polityki. Powinienem się do pana zwracać „panie sekretarzu"?
Wolałbym nie, ale jeżeli chce mi pan dokuczać...
Na czym konkretnie polega pańska praca w KPRM?
Moją rolą jest komunikowanie społeczeństwu tego, co robi rząd. Wybieram to, co istotne, interesujące, i zastanawiam się, jak to najlepiej przekazać. Różnie jestem oceniany, niektórzy mówią o mnie tak, jak pan przed chwilą cytował, inni twierdzą, że ta komunikacja jest do bani.
Czyli jest pan propagandystą rządu.
Nie. Propaganda zawiera w sobie element kłamstwa albo manipulacji, a ja tego nie stosuję.
Pańscy przeciwnicy mówią zupełnie coś innego i dodają jeszcze, że jest pan osobą od garniturów Donalda Tuska.
Nie zajmuję się garniturami.
Jest pan uzależniony od polityki?
Nie mam takiego problemu. Gdyby mnie jakoś bardziej pociągała, to pewnie zafunkcjonowałbym w niej już bezpośrednio. Jestem hobbitem pod tym względem. Może ten pierścień leżeć sobie tuż obok, ale mnie do niego nie ciągnie. Wiem, że potrafi wciągać, ale na mnie tak nie działa.
Przez wiele lat funkcjonował pan jak człowiek widmo.
Fajnie to brzmi – „człowiek widmo", „niewidzialna ręka" – zabawne. Nie umiem się do tego odnieść, ale podoba mi się.
Dostał pan zielone światło na funkcjonowanie w mediach?
Nigdy nie miałem czerwonego światła. Nie ma powodów, żebym istniał w mediach. Gdybym zamierzał startować w wyborach, to musiałbym kształtować swój wizerunek, musiałbym się ludziom zaprezentować. A ja nie aspiruję do takiej roli.
Praca sanitariusza w Instytucie Psychiatrii i Neurologii pomaga panu w pracy w KPRM?
Pomaga fakt, że nigdy nie żyłem w wyizolowanym świecie, tylko w różnych środowiskach i pracowałem w różnych miejscach. Przez krótki czas pracowałem nawet na budowie, poznałem wielu ludzi. Różni wymuskani goście, którzy zajmują się czymś takim jak ja, kiedy chcą się dowiedzieć, co myślą zwykli ludzie, są zdani jedynie na badania i fokusy. Ja mam prościej, bo jestem jednym z nich, z tych zwykłych.
Co się z panem stanie, gdy szefa nie będzie w czynnej polityce?
Poszukam sobie innej roboty. Najlepiej, gdybym zarabiał samym pisaniem, ale nie wiem, jak to się robi.