Rz: W Stanach Zjednoczonych skradziono skrzypce Stradivariusa o wartości 3 milionów dolarów. Czy wyprodukowane przez niego skrzypce aż tak wyróżniają się brzmieniem, że są warte tak dużych pieniędzy?
Marek Pielaszek:
Brzmienie stradivariusa i innych skrzypiec w zasadzie się niczym nie różni. Zwykły zjadacz chleba, a nawet meloman, nie jest w stanie rozpoznać tego instrumentu tylko po dźwięku. Były prowadzone nawet doświadczenia – za kotarą muzycy grali po kolei na różnych skrzypcach, a były oceniane przez słuchaczy, którzy nie wiedzieli, które są jakiej marki. Okazało się, że stradivarius był oceniany gdzieś pośrodku. Natomiast gdy było z góry powiedziane, że muzyk gra na stradivariusie, od razu dostawał wyższe oceny. Istnieje powszechne przekonanie, że stradivarius zawsze brzmi świetnie, ale to nieprawda, bo jest wiele instrumentów francuskich, włoskich czy polskich, które nie brzmią gorzej.
To znaczy, że skrzypce Stradivariusa są przereklamowane?
Marketing to nie jest wynalazek XX ani XXI wieku. Stradivarius był takim lutnikiem, który już za życia potrafił się bardzo drogo sprzedawać, stworzył taką markę, że nawet królowie ustawiali się w kolejce po jego skrzypce. To jest kwestia wypromowania siebie i zatrudniania świetnych lutników.