Cztery lata temu w katastrofie lotniczej na terenie Rosji zginął prezydent Lech Kaczyński wraz z małżonką i 94 innymi osobami, w tym parlamentarzystami, szefami instytucji państwa i kwiatem polskiej generalicji. Od pierwszych godzin po katastrofie trwa prokuratorskie śledztwo w sprawie okoliczności katastrofy. Nadchodzi moment dla tego dochodzenia kluczowy. Ponieważ niektóre badane przez prokuraturę czyny zaczną się w tym roku przedawniać, śledztwo powinno zostać zakończone w ciągu najbliższych miesięcy. Co wiemy na temat katastrofy, a czego nie wiemy do dziś?
1
Samolot nie powinien był wylecieć, a lotnisko nie nadawało się do lądowania. Tu-154M nr 101 z prezydentem na pokładzie nie powinien był w ogóle wystartować 10 kwietnia do Smoleńska. Członkowie załogi, poza technikiem pokładowym, nie mieli bowiem aktualnych uprawnień do wykonania lotu. To efekt wieloletniego bałaganu i lekceważenia procedur w 36. specpułku lotniczym, który woził najważniejsze osoby w państwie. Dwaj wysokiej rangi oficerowie rozwiązanego po Smoleńsku specpułku usłyszeli w związku z tym zarzuty. Ale także lotnisko Siewiernyj nie nadawało się do przyjęcia prezydenckiego samolotu. Było od lat nieczynne, sporadycznie lądowały na nim małe samoloty wojskowe. Infrastruktura Siewiernego była fatalna, wyposażenie anachroniczne, a personel miał niewielkie kwalifikacje. Wbrew przepisom Biuro Ochrony Rządu nie przeprowadziło na tym lotnisku rekonesansu. Za zaniedbania podczas przygotowań do wizyty także wiceszef BOR usłyszał zarzuty.
2
Nie było nacisków ze strony prezydenta. Nie ma dowodów ani poszlak wskazujących na to, że Lech Kaczyński naciskał na pilotów. Takie plotki i przecieki pojawiały się szczególnie intensywnie w pierwszych miesiącach po katastrofie. Według tych teorii albo prezydent, albo jego posłańcy naciskali na pilotów, by lądowali w trudnych warunkach. Pojawiły się choćby informacje dotyczące m.in. odczytania na czarnych skrzynkach słów kapitana Arkadiusza Protasiuka „Jak nie wyląduję(my), to mnie zabije(ją)". Okazało się to nieprawdą, podobnie jak inne przecieki z rzekomych odczytów, choćby przypisywane pilotom słowa „Patrzcie, jak lądują debeściaki", które miały dowodzić brawurowego lądowania ze świadomym łamaniem procedur.
Nowe fakty po 4 latach od katastrofy smoleńskiej