Polska i NATO mają jednak dość sił, by zawęzić pole tej agresywnej gry i oddalić ją od nas.
Mianem „dziwna wojna" określano działania Londynu i Paryża przeciwko Niemcom po ataku na Polskę w 1939 r., do inwazji na Francję. Wojna została wypowiedziana, lecz operacje zbrojne sojuszników cechowała niemrawość, choć toczono je przecież od Norwegii po wybrzeża Urugwaju. Teraz wojna nie jest wypowiedziana, ale Rosja także prowadzi ją na skromną skalę, jeśli chodzi o środki, jednak z niemal takimi samymi ambicjami, kiedy patrzymy na jej rozmach geograficzny. Krym, wschodnia Ukraina, Syria, obecność zbrojna na spornych wodach (lodach) Arktyki, rajdy bombowców nad Alaskę, rosyjska flota nawodna na Morzu Śródziemnym i atomowe okręty podwodne u wybrzeży Francji.
W 1939 i 1940 roku Wielka Brytania i Francja nie były gotowe do prowadzenia pełnowymiarowej wojny, potrzebowały czasu, by się do niej przyszykować. Rosja także go potrzebuje, bynajmniej nie do tego, by zbudować potęgę militarną, która rozgromi NATO, lecz by kupić spokój wewnętrzny i dalszą legitymizację władzy Putina.
Kreml nie ma obecnie innego pomysłu na zachowanie poparcia społecznego niż militaryzm. Skoro coraz trudniej zapewnić ludziom chleb, niech mają igrzyska.
Putin ich potrzebuje. Podstawa jego władzy bowiem, czyli stabilizacja i ciągły wzrost poziomu życia Rosjan, jest śpiewem przeszłości. Pomiędzy styczniem 2015 r. a dziś średnia pensja w Federacji Rosyjskiej spadła z 850 do 490 dol. To coś więcej niż skutek deprecjacji rubla. Biorąc pod uwagę, jak wiele towarów konsumpcyjnych pochodzi z importu i jest rozliczanych w obcych walutach, widać wyraźnie, co dzieje się z dochodami i oszczędnościami Rosjan. Znikają. Już 19,2 mln obywateli żyje poniżej granicy ubóstwa. Rosjanie tracą to, co zyskali dzięki putinowskiej stabilizacji. Wskutek agresywnej polityki zyskują jednak poczucie dumy narodowej, co najwyraźniej im odpowiada, sądząc po statystykach poparcia dla prezydenta.