Zmiana struktury szkół: likwidacja gimnazjów, powrót do czteroletnich liceów i ośmioletniej szkoły podstawowej to pomysł byłego ministra edukacji (w poprzednim rządzie PiS) profesora Ryszarda Legutki oraz jego zastępcy, wiceministra edukacji w poprzednim rządzie PiS, prof. Andrzeja Waśko. „Dwaj panowie z Krakowa", jak nazywa się ich w MEN, nie zdążyli zabrać się do pracy w latach 2006–2007, bo zabrakło czasu.
Nieoficjalnie w PiS można usłyszeć, że to oni mieli nadzieję na kierowanie resortem w rządzie Beaty Szydło, ale premier uparła się, by w jej gabinecie pracowały osoby zaufane, żeby nie powiedzieć „mocno zaprzyjaźnione". Stąd wybór koleżanki – Anny Zalewskiej. Ale „dwaj panowie z Krakowa" mieli postawić warunki kapitulacji: gimnazja zostaną zlikwidowane, a w sprawie podstaw programowych prof. Waśko będzie trzymać rękę na pulsie. Tak też się stało. Prof. Waśko jest szefem zespołu przygotowującego podstawy programowe dla języka polskiego.
Pełniąca rolę jednego z najważniejszych sejmowych adwersarzy pani minister, Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej, kwituje starania Zalewskiej bezlitośnie: – Nie chciała być ostatnim wozem w tym taborze – mówi. – A przecież prezes PiS nakazał na kongresie „podciąganie taborów". Może uwierzyła, że zajmie swoje miejsce w historii edukacji? Zajmie, ale takie, jakie zajął szewc Herostrates, który spalił jeden z cudów świata, bo zniszczy system edukacyjny.
Minister wcale nie ma wielkiego wsparcia w PiS. Jarosław Kaczyński ceni Zalewską za zaangażowanie i umiejętność „dołożenia" przeciwnikom, ale surowo ocenia wszelkie wpadki. Jej porządki we własnym okręgu od lat budzą wątpliwości lokalnych działaczy. Sprzeciwiali się oddaniu jej „jedynki" na liście w ostatnich wyborach parlamentarnych, napisali nawet list do władz PiS, zarzucając nepotyzm i umieszczenie własnego męża na czele listy do rady powiatu w Świebodzicach.
Kiedy pytam jednego z członków komisji edukacji, nauki i młodzieży o ocenę minister, trudno mu ukryć dystans. – Minister Zalewska z domu Gąsior? – pyta z ironią. I dodaje: – Pani minister trudno przerwać, jak zacznie mówić. Może dlatego ciężko jej słuchać ludzi? Najgorsze jest to, że szczyt zamieszania przypadnie na rok 2019. Zapłacimy za to w wyborach. Ja też uważam, że gimnazja się nie udały, ale trzeba by czasem się zastanowić, przemyśleć sprawę.