Unia Europejska niewątpliwie uniknęła zagrożenia rozpadem, jaki mogłaby zapoczątkować prezydentura Marine Le Pen we Francji. To był moment krytyczny dla losów Wspólnoty, która jest wszak obok NATO jednym z filarów naszego bezpieczeństwa. Warto o tym pamiętać, kiedy będziemy układali sobie relacje z nowym rezydentem Pałacu Elizejskiego.
Francja Emmanuela Macrona będzie trudnym, może niemiłym partnerem, ale w żaden sposób nie stanowi zagrożenia. Le Pen zaś miała ochotę zasiąść z Rosją do koncertu mocarstw z pominięciem mniejszych państw, co byłoby dla nas nie do przyjęcia.
Teraz jeszcze tylko jesienne głosowanie w Niemczech i europejska układanka będzie gotowa do reform. Unia Europejska nie może trwać w obecnym niedowładzie, co jest już przekonaniem powszechnym. Zmiany zainicjuje Macron, bo jego mandat daje mu przewagę kilku miesięcy nad nowym (nowo-starym?) kanclerzem Niemiec.
Nie ma się co bać
Dotychczasowa krytyka w wykonaniu Macrona, a nawet potencjalna antypolska akcja na forum UE w przyszłości będą przy tym zagrożeniu ledwie drobną sprzeczką w rodzinie. Nie taki więc diabeł straszny, jak go malują
Wiemy, czego chce Macorn, warto to zatem skatalogować, bo Francja pod jego wodzą będzie chciała wyjść ponownie na czoło Unii. Ujawnione w kampanii wyborczej plany obejmują zacieśnienie strefy euro, w tym powołanie jej budżetu, czegoś w rodzaju ministerstwa finansów, emitowanie wspólnych obligacji, ujednolicenie polityki socjalnej i podatków korporacyjnych. Propozycje te są dla Polski i dobre, i złe.