Boeing zniknął z ekranów radarów tuż po starcie z libańskiego lotniska im. Rafika Haririego. Pogoda była fatalna – trzaskały pioruny i lał rzęsisty deszcz. O 2.40 w nocy (lokalnego czasu) maszyna nagle eksplodowała, po czym runęła do wody zaledwie trzy kilometry od wybrzeża. Libańskie służby ratownicze natychmiast ruszyły do akcji, a wkrótce wsparły je śmigłowce z pobliskiego Cypru. Do wczorajszego wieczoru nie udało się jednak odnaleźć żadnej żywej osoby.
Nie wiadomo, co było powodem katastrofy, nie wyklucza się jednak, że przyczyniły się do niej fatalne warunki pogodowe. – Na obecną chwilę sabotaż jest wykluczony – powiedział prezydent Libanu Michel Sulejman.
Wśród 83 pasażerów samolotu i siedmiorga członków załogi było 54 Libańczyków i 22 Etiopczyków. Na lotnisku Haririego zgromadzili się członkowie rodzin pasażerów, oczekując wieści o efektach akcji ratowniczej.
– Dlaczego?! Dlaczego?! – krzyczała wciąż jedna z kobiet, zalana łzami. Dwie osoby zemdlały i musiano im udzielić pierwszej pomocy. – Nie znajdą go, wiem, że go nie znajdą – powtarzała inna kobieta, tuląc się do swojej matki, która usiłowała ją pocieszać.
Girma Wake, prezes etiopskich linii lotniczych, zapewnił, że samolot przeszedł pozytywnie wszystkie wymagane badania techniczne i nie było z nim żadnych problemów. Etiopskie linie były dotychczas uznawane za jedne z najlepszych na kontynencie afrykańskim, gdzie jakość samolotów i profesjonalizm kadry pozostawiają na ogół wiele do życzenia. Boeingi używane przez Etiopczyków są nowsze od większości maszyn wykorzystywanych przez przewoźników europejskich.