Zakończona wczoraj piąta edycja Festiwalu Pianistycznego była ciekawsza od poprzednich. Impreza rozrasta się, choć dyrektor Elżbieta Penderecka podkreśla, że chce utrzymać jej kameralny charakter.
Artystów z najwyższej światowej półki pojawia się tu niewielu, a festiwal bardziej stara się zainteresować warszawską publiczność pianistami, którzy odniósłszy sukcesy na prestiżowych konkursach, dopiero rozpoczynają międzynarodową karierę.
Nie ma wśród nich jednak Polaków, bo też sukcesy Rafała Blechacza nie powinny przysłonić smutnej prawdy o mizerii polskiej szkoły pianistycznej. W muzycznym świecie nie mamy kogo lansować i to także potwierdził tegoroczny festiwal.
Magnesem dla widzów są znane nazwiska, stąd też niektóre z dziesięciu koncertów spotkały się z nikłym zainteresowaniem. Nie zawsze słusznie, bo choć festiwal potwierdził znaną prawdę, że tylko nieliczni z konkursowych laureatów bywają wybitnymi indywidualnościami, to warto było posłuchać na przykład Fina Juho Pohjonena.
Młodym pianistom organizatorzy zostawiają swobodę w wyborze repertuaru, każdy gra to, co najlepiej czuje, więc jego interpretacje utworów najsłynniejszego fińskiego kompozytora Jana Sibeliusa mogły sprawić dużo satysfakcji.