– Jesteśmy nędzarzami. Od kilku miesięcy balansujemy na granicy bankructwa – przyznaje dyrektor miejskiej placówki Wojciech Zasacki.
Na oddziałach wprowadzono radykalne oszczędności, między innymi na opatrunkach i lekach. Lekarze próbują w karkołomny sposób nie dopuścić do obniżenia standardów leczenia.
– Mam wydzielone opatrunki na 10 chorych w ciągu tygodnia. Ale jeśli jednego dnia przyjmę na ostrym dyżurze trzy osoby, to na pozostałe dni pozostanie mi tylko siedem kompletów opatrunków – opowiada jeden z lekarzy pracujących na oddziale chirurgicznym. – Efekt jest taki, że muszę pożyczać opatrunki od kolegów z innych oddziałów. Tylko że często im też brakuje.
Oszczędza się na środkach czystości i dezynfekcji. Lekarzom odcięto też bezpośrednie połączenia telefoniczne z miastem z ich gabinetów.
– Jeśli chcę wezwać karetkę, to szybciej to zrobię z własnej komórki niż telefonu stacjonarnego – opowiada dr Lubomir Aleksander, przewodniczący związku zawodowego lekarzy szpitalu.