Można było się spodziewać, że „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka spotka się z niechęcią „Gazety Wyborczej”, która, co prawda od niedawna, stała się samozwańczą strażniczką wałęsowej legendy. Aby ją obronić, w sobotnio-niedzielnym wydaniu „GW” przeprowadzono trudną operację wypędzania szatanów wątpliwości z czytelników, poddając zarazem surowym egzorcyzmom autorów książki.
Rzecz rozpisano na trzy głosy. Andrzej Friszke w pseudonaukowej recenzji podważa w swoim przynajmniej przekonaniu podstawy merytoryczne pracy, natomiast dziennikarze Roman Daszczyński i Wojciech Czuchnowski wraz z Adamem Leszczyńskim dezawuują Cenckiewicza i Gontarczyka, udzielając odpowiedzi na pytanie, kim w rzeczywistości są. Podobne próby podejmowało już kilku polityków, ale ich wypowiedzi, jak choćby Stefana Niesiołowskiego czy Andrzeja Celińskiego na temat wymogów warsztatu historycznego, mogły budzić tylko rozbawienie i politowanie kompetencyjnymi uroszczeniami.
Daszczyński, Czuchnowski i Leszczyński posłużyli się metodą reportażową, zbierając jednak tylko te, najczęściej anonimowe, wypowiedzi, które mogły służyć budowaniu czarnej legendy obu badaczy. Na przykład jakiś anonimowy „historyk z Instytutu Historycznego UW” oświadcza, mając na myśli rozprawę doktorską Gontarczyka: „U nas taki pamflet by nie przeszedł”.
Cenckiewicz i Gontarczyk z racji dogłębnej znajomości technik kancelaryjnych, sposobów ewidencji i archiwizowania dokumentów MSW/SB byli wyjątkowo predestynowani do podjęcia krytycznej analizy legendy Wałęsy
Swoją drogą niewątpliwie kilku pracowników tegoż Instytutu z pewnością wypowiedziałoby się chętnie o rzeczonej pracy pod nazwiskami. Ja sam, będąc pracownikiem IH UW dłużej niż anonim Czuchnowskiego i Leszczyńskiego, pozwolę sobie być w kwestii możliwości obrony doktoratu Gontarczyka zgoła odmiennego zdania; bardzo chętnie podjąłbym się roli promotora...