Maleje siła związków

Mamy sytuację podobną do tej, jaka była z górnikami i Margaret Thatcher. Kłopotem dla związków, gdyby chciały zastrajkować, jest ambiwalentne podejście większości ludzi. Nie ma także zgody na utrzymanie przywilejów większości grup. Ale kryzys może ożywić dialog i doprowadzić nie do strajku, lecz do zawarcia paktu społecznego, jak było w Irlandii – mówi profesor socjologii Juliusz Gardawski.

Aktualizacja: 22.12.2008 05:21 Publikacja: 21.12.2008 18:44

Doświadczenia kopalni Budryk czy Tesco pokazują, że gdy związek idzie na kompromis, często racjonaln

Doświadczenia kopalni Budryk czy Tesco pokazują, że gdy związek idzie na kompromis, często racjonalny, może mu wyrosnąć radykalna konkurencja – mówi prof. Juliusz Gardawski

Foto: Reporter

[b]„Rz”: – Dialog społeczny w Polsce jeszcze istnieje? Związki zawodowe i rząd miesiącami negocjowali emerytury pomostowe, a każdy pozostał przy swoim stanowisku. [/b][b]Juliusz Gardawski:[/b] – Wbrew pozorom doszli w tych rozmowach do wielu cząstkowych porozumień. Negocjacje trwały długo jednak nastąpił impas. Rząd poszedł na ustępstwa, ale w pewnym momencie uznał, że na więcej go nie stać. A związkowcy oczekiwali więcej i obie strony usztywniły stanowiska. Związki użyły więc w końcu swoich narzędzi – pikiet, manifestacji, zatrzymywania pociągów. Warto pamiętać, że chodzi o uprawnienia wprowadzone w czasie lawinowo rosnącego bezrobocia.

Miały pozwolić na łagodne wyprowadzenie z rynku pracy osób starszych, w imię zrobienia miejsca dla młodzieży. Przecież bez pracy było ponad 40 proc. młodych ludzi. Część wcześniejszych emerytur była uzasadniona medycznie, jednak nie większość.

Dla wielu grup to był początkowo korzystny przywilej, ale szybko zaczęto go traktować jako normalne uprawnienie, które bierze się pod uwagę podejmując pracę. Z tym że stało się to uprawnienie ponad możliwości biednego wciąż państwa, zgadzali się wszyscy. Kto jednak bez walki zgodzi się, że to właśnie on ma tracić uprawnienia?

[b]Czeka nas fala strajków z powodu „pomostówek”?[/b]

Mamy sytuację podobną do tej, jaka była z górnikami i Margaret Thatcher. Kłopotem dla związków, gdyby chciały zastrajkować, jest ambiwalentne podejście większości ludzi. Pokazywały to niedawne badania „Rzeczpospolitej”, ale nie tylko te. Pytamy: „jesteście za utrzymaniem uprawnień?

Mówią: „tak”. Ale odpowiadają „nie”, gdy dodamy: „to będzie oznaczało w przyszłości podniesienie podatków albo kosztów utrzymania, czy jesteś gotów wysupłać te pieniądze z własnej kieszeni?”.

Nie ma także zgody na utrzymanie przywilejów większości grup. Gdy wymienia się te grupy, to przeciętny robotnik fabryczny, urzędnik, sklepikarz czy taksówkarz częściej odpowiada „tym się nie należy” niż „tym się należy”.

[b]A może związki po prostu nie chcą firmować zabrania przywilejów i stąd te protesty?[/b]

Tak. Nie wyobrażam sobie, że szef związku, którego dotyczą ograniczenia powie: ja zgadzam się z rządem. Doświadczenia kopalni Budryk czy Tesco pokazują, że gdy związek idzie na kompromis, często racjonalny, może mu wyrosnąć radykalna konkurencja innego związku. Bo zawsze znajdzie się grupa pracowników, która uzna, że ona na tym kompromisie traci i zacznie szukać nowego obrońcy.

Coraz trudniej iść związkom na kompromis, który oznacza wyrzeczenia ze strony jego członków. Ich racją jest ochrona ludzi pracy, więc mówią stronie rządowej czy pracodawcom: dajcie coś w zamian, bo stracimy zaufanie własnych członków. Gdy prof. Jerzy Hausner proponował związkom zawarcie paktu, to mówiły: jeśli mamy z czegoś zrezygnować, to musimy dostać w zamian ekwiwalent i to bez zwłoki, z ręki do ręki. Jutro może już nie być tego rządu czy tego ministra i nie mamy żadnej pewności, że następca dotrzyma słowa.

[b]Nie da się już zawrzeć paktu społecznego? [/b]

To sprawa złożona. Z jednej strony dało by się, gdyby państwo było bogate. Wtedy może składać ofertę „coś za coś”. To się skończyło. Z drugiej jednak strony pakty zawierane w Europie w ostatnich dekadach były pokłosiem ciężkich kryzysów, gdy związkom i światu pracy nie można było niczego dać. Konieczność wyjścia z kryzysu mobilizował i rządy, i związki, i przedsiębiorców. Wszyscy szli na ustępstwa w imię dobra wspólnego. Obecnie jednak w Polsce ani jeden, ani drugi warunek nie jest spełniony.

[b]I polityczna siła związków słabnie.[/b]

W tej chwili tak. Związki zawodowe mogą różnie zdobywać wpływy polityczne. Są najskuteczniejsze, gdy mogą zmobilizować miliony pracowników, jak dzieje się we Francji. Związki mogą też wiązać się z partiami rządzącymi lub wchodzić bezpośrednio w politykę, jak nasz AWS. Mogą być też lobbystycznymi grupami interesów przy parlamentach lub rządach. Wykorzystywane są wszystkie drogi, jednak warunkiem głównym jest możliwość mobilizowania pracowników do akcji czynnych. Tu nasze związki mają trudności, chociaż są grupy pracownicze, w których są potęgą.

[b]Fakt, ZNP ustalił „przejściówki” dla nauczycieli. [/b]

To dobry przykład, ale też niech Pani pamięta, że nauczycielskie związki – i ZNP i „Solidarność” – umiały pójść na pewne kompromisy.

[b]Związki straszyły strajkiem generalnym, ale czy on jest jeszcze możliwy w Polsce?[/b]

W tej chwili nie, fale nie są wzburzone. Ale jutro wiele się może zmienić, jeśli kryzys naprawdę nas dopadnie, pojawi się armia bezrobotnych, wrócą z Zachodu do kraju młodzi ludzie z aspiracjami i bez szans ich realizacji, a opozycja przekona większość, że winę ponoszą złe rządy PO i PSL. Ale kryzys może ożywić dialog i doprowadzić nie do strajku, lecz do zawarcia paktu społecznego, jak było w Irlandii.

[b]Dziś liderzy związkowi to nie są już ci charyzmatyczni przywódcy, którzy porywali tłum do manifestacji czy strajku. To spokojni, bezradni, wręcz zmęczeni działacze.[/b]

Tu warto się zastanowić, w jakiej kondycji są związki. W złej. W latach 80. i 90. powstał bowiem taki model związków, który jest dla nich samych destrukcyjny.

[b]Czyli jaki?[/b]

Nasz model jest specyficzny. Przed 1980 r. mieliśmy związki CRZZ-owskie, upaństwowione i skonstruowane tak, by wypełniać istotne funkcje dla gospodarki i w strukturze zarządzania zakładu pracy. Były dodatkiem do działu socjalnego, dokonywały dystrybucji pewnych dóbr. Miały więc swój pokój koło socjalnego i przede wszystkim – etaty. Potem pojawił się czas „Solidarności” i pluralizmu związkowego, który wszedł w te koleiny. Efekt: w przedsiębiorstwach obok pomieszczenia „starych” związków pojawił się pokój „S”. Pozostały lokale, etaty, sekretarki, lecz związki przestawały pełnić funkcje działu socjalnego, odzwierciedlały konflikt między władzą i starymi związkami a społeczeństwem i „S”. Następnie – w latach 1982-89 – wdrożono nowy model związków wymyślony tak, aby nie mogły mobilizować pracowników przeciwko władzy.

Pozwolono odbudowywać związki w zakładach jako osobne, niezależne organizacje o osobowości prawnej. Po roku pozwolono im jednoczyć się w związki branżowe, a w kolejnym etapie powstała centrala OPZZ. Ale nadal każdy szczebel miał autonomię i odrębność prawną. Wprowadzono mechanizm odśrodkowy i każdy lider był u siebie wojewodą. Pod koniec lat 80., gdy już było wiadomo, że powróci do życia legalnego „S” szefostwo OPZZ starało się nie dopuścić do pluralizmu związkowego w zakładach. Chcieli, żeby załogi miały jedną reprezentację w zakładzie: albo OPZZ albo „S”. W ówczesnych warunkach było to nie do przyjęcia przez „S”.

Nikt nie spodziewał się tak szybkiego skoku do demokracji a „S” uważała, że w warunkach autorytarnych takie rozwiązanie ograniczy jej rozwój. Okrągły Stół zaklepał pluralizm. Nieoczekiwanie zawalił się autorytaryzm i w latach 90. związki znalazły się w nowej sytuacji: pozostały w zakładzie pracy, tu miały lokale i etaty, lecz pozbawiono je roli działu socjalnego a prawo nie ograniczało możliwości tworzenia nowych związków. Uruchomił się mechanizm pluralizacji i nastał czas konfliktów ideologicznych i politycznych. Z OPZZ zaczęły występować federacje, zaczęły masowo powstawać nowe związki.

Konflikty były słabsze w samych zakładach pracy, silne na wyższych szczeblach. W tej sytuacji nie były w stanie podjąć roli funkcjonalnych instytucji. W wielu krajach związkom przekazuje się – między innymi żeby nie marnotrawić ich potencjału – administrowanie programami ubezpieczeń od bezrobocia czy przekwalifikowania. Zarządzają olbrzymimi pieniędzmi. U nas było to niemożliwe a i same rządy czy przedsiębiorcy nie byli chętni do takiego wzmacniania związków. Ogranicza to im możliwości działań ekonomicznie racjonalnych.

[b]Czy związki zawodowe mogą być racjonalne ekonomicznie? [/b]

To jest przedmiotem analiz różnych ośrodków badawczych na świecie. Jest kilka warunków, przy których mogą być i są racjonalne. Przede wszystkim przedsiębiorstwa, w których są związki, powinny działać na konkurencyjnych rynkach, najlepiej w firmach prywatnych. U nas tak nie jest – bastionem związków pozostają wielkie firmy monopolistyczne, głównie publiczne.

Po drugie układy zbiorowe pracy między związkami a pracodawcami nie mogą przerzucać kosztów tych porozumień na inne grupy lub na budżet państwa. A tak się niestety zdarza u nas. Jak grupa jest silna, płacimy jej rachunki wszyscy.

Po trzecie powinna być raczej współpraca związków z menedżmentem niż konflikt. Oraz – co kluczowe – powinien istnieć jeden związkowy reprezentant pracowników wobec pracodawcy lub jakaś jednolita reprezentacja większej liczby związków zawodowych wobec pracodawcy, co u nas rzadko ma miejsce. W skali całej gospodarki dobrze jest, gdy związki administrują funduszami budżetowymi dla ograniczania bezrobocia, projektami podnoszącymi kwalifikacje pracowników, zwiększającymi ich szanse na rynku pracy. Nasze związki niczym takim nie administrują.

W każdym razie analizy zagraniczne dowodzą, że przy pewnych warunkach związki mogą usprawniać zarządzanie firmami. Mogą ułatwiać komunikację, eliminować złe praktyki w zarządzaniu, zwiększać lojalność pracowników wobec firm, co ważne w czasach globalizacji, i w efekcie – zwiększać zyski a nie wysysać je z firm. To u nas jeszcze rzadkie.

[b]Czyli wniosek co do naszych związków jest pesymistyczny – są skazane na obniżanie efektywności firm, w których działają?[/b]

Przywódcy największych związków wiedzą, że jest źle i chcieliby racjonalizować model. Są jednak zależni od interesów grup i liderów własnych organizacji. Boją się też, że majstrowanie przy ustawie o związkach może się obrócić przeciwko samym związkom, doprowadzić do ich marginalizowania. Nie ufają rządowi, są też raczej nieufni do pracodawców.

[b]Dlatego pracodawcy blokują powstawanie związków w firmie? [/b]

Sytuacja jest zawikłana. Pracodawca ma poważne argumenty: „Dopuszczę jeden związek, to zaraz będzie drugi i trzeci, a ja będę musiał szukać człowieka, który będzie się z nimi dogadywał. Będę musiał te związki przekupywać, grać z nimi.

Szkoda mojego czasu”. I to nie są obawy wydumane. Ale druga strona też ma poważną rację: „Brak związków oznacza wyzysk”. Niestety, rzeczywiście tam, gdzie nie ma związków, poziom ucywilizowania stosunków pracy jest niski. Jeśli do badań ktoś chce wyłuskać firmy, które nie przestrzegają zasad fair play, to szuka tych, gdzie nie istnieją związki.

[b]Czyli nawet jak są słabe czy złe, to lepiej żeby były?[/b]

Tak. Okazuje się, że nasi pracodawcy, jeżeli nie mają zagrożenia związkowego, to są skłonni do wyzyskiwania pracowników. W latach 90. była haniebna praktyka nie płacenia ludziom za pracę, bo istniało zagrożenie ogromnym bezrobociem. Mieliśmy świat, w którym pracodawcy mówią: „dlaczego mam płacić, skoro mogę dawać po 100 złotych w ratach? Mam ważniejsze płatności”.

Mogli to robić, bo ochrona prawna jest słaba i sądy pracują za wolno. Mamy niski poziom kultury przemysłowej i kultury współżycia w pracy. Obie strony – pracodawcy i związkowcy – mają więc przeciwko sobie mocne argumenty. Najgorsze, że jak przychodzi czas wojen, niepokojów społecznych, stanowiska obu stron się stają się sztywne.

[b]Nic nie da się z tym zrobić?[/b]

Związki próbują reform a poza tym nie jesteśmy zostawieni sami sobie. Kapitał międzynarodowy buduje w Polsce swoje przedsiębiorstwa czy spółki–córki wielkich korporacji. A w wielu nowoczesnych, wielkich przedsiębiorstwach – zwłaszcza europejskich – po prostu z klucza muszą być związki zawodowe i one nieźle działają. Mediatorzy twierdzą, że to są zupełnie inni związkowcy. Inni niż nasi przeciętni i przede wszystkim są młodsi. Przedsiębiorcy umiejętnie tworzą dla nich przestrzeń ale starają się nie dopuszczać do pluralizmu. Docierają do nas cywilizacyjne, europejskie uwarunkowania. To często Europa uczy nas dialogu społecznego w zakładach pracy.

[i]Juliusz Gardawski jest kierownikiem Katedry Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, autor wielu badań i prac dotyczących dialogu społecznego i związków zawodowych. [/i]

[b]„Rz”: – Dialog społeczny w Polsce jeszcze istnieje? Związki zawodowe i rząd miesiącami negocjowali emerytury pomostowe, a każdy pozostał przy swoim stanowisku. [/b][b]Juliusz Gardawski:[/b] – Wbrew pozorom doszli w tych rozmowach do wielu cząstkowych porozumień. Negocjacje trwały długo jednak nastąpił impas. Rząd poszedł na ustępstwa, ale w pewnym momencie uznał, że na więcej go nie stać. A związkowcy oczekiwali więcej i obie strony usztywniły stanowiska. Związki użyły więc w końcu swoich narzędzi – pikiet, manifestacji, zatrzymywania pociągów. Warto pamiętać, że chodzi o uprawnienia wprowadzone w czasie lawinowo rosnącego bezrobocia.

Pozostało 95% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!