[b]Martwi pana zamieszanie wokół obchodów 4 czerwca 1989 r.?[/b]
Oczywiście. To przykre, bo chodzi o niesamowicie ważną datę. Po tych pierwszych wolnych wyborach do Senatu i częściowo wolnych do Sejmu władza PRL-owska się załamała. Nie strukturalnie, tylko psychiczne. Wierzyłem, że wygramy wybory, ale nie podejrzewałem, że przepadnie w nich lista krajowa, z której kandydowali najważniejsi przedstawiciele ówczesnej władzy i która miała być dla nich zabezpieczeniem. To było zaskoczenie.
[b]Na tyle duże, że „Solidarność” nie miała scenariuszy przejmowania władzy. Dobrze sobie poradziliście?[/b]
No, nie mieliśmy scenariuszy. Sądziłem, że będziemy jeszcze kilka lat trwać w starciu z władzą PRL, tylko już nie w fizycznym, ale politycznym. Że trzeba będzie ten system zmuszać do zmiany. Dlatego, tworząc listę wyborczą w Gdańsku, brałem tylko ludzi wypróbowanych w podziemiu: Lecha Kaczyńskiego, Bogdana Lisa, Czesława Bieleckiego, Olgę Krzyżanowską. Jeszcze do tego zrobiłem desant na region elbląski i tam wcisnąłem na listę do Senatu Jarosława Kaczyńskiego. Wcisnąłem go kolanem, wbrew oporom miejscowych, bo uważałem, że powinien kandydować.
[b]I dziś pan żałuje tej decyzji?[/b]