Krzyż stoi niedaleko drogi łączącej białoruskie dziś Sopoćkinie z małą wsią Nowiki. Generał jechał samochodem z żoną i adiutantem kpt. Mieczysławem Strzemeckim. Dowódca Grupy Operacyjnej „Grodno” zwlekał z ewakuacją swego sztabu na Litwę – istnieją przypuszczenia, że usiłował organizować podziemie zbrojne. Okazało się, że za późno zdecydował się na ucieczkę. Zatrzymała go kolumna czołgów Armii Czerwonej.
Czerwonoarmiści wysadzili go z samochodu i odprowadzili na bok razem z kpt. Strzemeckim. Zabili go, podobnie jak kapitana, strzałem w tył głowy. Rodzinie pozwolili jechać dalej.
– Przyszedłem tam chwilę później, przecież działo się to zaraz za moim polem – opowiada 89-letni Stanisław Sokołowski. Rozmawiać z nim trudno, słabo słyszy – ale tamte wydarzenia pamięta dokładnie. – Straszny widok był, mózg wypłynął na zewnątrz. I potem szybko ktoś okradł zwłoki, zabrał buty i mundur. Coś strasznego, generał leżał w samych kalesonach... – mówi. Opowiada, że wszystko to wydarzyło się na polu sąsiada. Antka Żylińskiego. – Miał 96 lat, jak umarł – dodaje.
Dziś białorusko-polska granica znajduje się 2,5 kilometra na zachód od jego domu.
– A kiedyś mieszkaliśmy akurat w połowie drogi między Grodnem i Augustowem, do którego rodzice często jeździli – mówi syn pana Stanisława Henryk. – Dziś do Augustowa musimy wędrować dookoła, przez Grodno – dodaje. I mówi, że kiedyś wieś była pełna ludzi, ale większość wyjechała. Pan Stanisław miał przed wojną 18 hektarów ziemi rolnej, nie licząc lasów i pastwisk – a po wojnie wszystko zabrał kołchoz. Teraz, już w nowej postaci, dawny kołchoz nie wyżyłby bez dotacji. Prawie nikt nie chce mieszkać w Nowikach, ludzi nie trzyma ziemia – bo jej nie ma, nie trzyma praca – bo były kołchoz płaci marnie, nie trzyma stary, nierzadko przedwojenny dom...