[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,2,368605.html]Zobacz galerię fotosów z filmu[/link][/b]
Dotyczy ono obrazu, któremu daleko do wielkości, pełnego psychologicznych nieprawdopodobieństw i sprzeczności oraz sztucznie brzmiących dialogów. Obrazu, który choć odniósł umiarkowany sukces w momencie premiery, stał się z biegiem czasu kultowym, ikonicznym przykładem wojennego melodramatu.
Jednym z kluczy do zrozumienia powodzenia filmu Curtiza było osadzenie akcji w konkretnej, wojennej rzeczywistości Afryki Północnej – w marokańskiej Casablance kontrolowanej przez francuski rząd kolaborantów z Vichy. W mieście pełno było uchodźców z okupowanej przez nazistów Europy, którzy zgodzili się wystąpić jako statyści, co sprawiło, że w tle tego obrazu kłębi się wiele autentycznych emocji. Sam film zaś to historia wielkiego poświęcenia.
Główny bohater Rick (Humphrey Bogart) prowadzi nocny klub i jaskinię hazardu, do której uczęszczają kolaboranci, naziści, zbiegowie z Europy i złodzieje. Pewnego dnia do jego Rick’s Cafe Americain trafia ukochana Ilse (Ingrid Bergman), którą stracił z oczu dwa lata wcześniej w Paryżu. Towarzyszy jej mąż Victor Laszlo, poszukiwany przez nazistów przywódca czeskiego Ruchu oporu. Obydwoje potrzebują tzw. listów tranzytowych, żeby uciec do USA. I Rick je zdobywa, godząc się stracić ukochaną po raz drugi i ostateczny, a nawet wspaniałomyślnie namawiając ją do wyjazdu. Widząc gotowość Ricka do rezygnacji z osobistego szczęścia, na to samo decyduje się Ilse.
Pomiędzy jednym a drugim chlipnięciem, słysząc kwestie w rodzaju “Pocałuj mnie. Pocałuj mnie tak, jak gdyby to miał być ostatni raz”, warto docenić bardzo dobre zdjęcia Arthura Edesona kreujące klimat filmu noir z elementami niemieckiego ekspresjonizmu. I – oczywiście – Dooleya Wilsona jako Sama śpiewającego w filmie kilka piosenek, z których “As Time Goes By” stała się standardem.