Casablanca ***

”Casablanca” nie jest po prostu filmem. To nie jest jeden film, to cała antologia. (…) Dwie klisze sprawiają, że chce nam się śmiać. Ale sto klisz jest w stanie nas wzruszyć”. To fragment jednego z najsłynniejszych krytycznych – a było ich setki – opracowań autorstwa Umberta Eco.

Publikacja: 24.09.2009 10:00

W tym filmie warto docenić m.in. Dooleya Wilsona jako Sama (z prawej)

W tym filmie warto docenić m.in. Dooleya Wilsona jako Sama (z prawej)

Foto: Materiały Promocyjne

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,2,368605.html]Zobacz galerię fotosów z filmu[/link][/b]

Dotyczy ono obrazu, któremu daleko do wielkości, pełnego psychologicznych nieprawdopodobieństw i sprzeczności oraz sztucznie brzmiących dialogów. Obrazu, który choć odniósł umiarkowany sukces w momencie premiery, stał się z biegiem czasu kultowym, ikonicznym przykładem wojennego melodramatu.

Jednym z kluczy do zrozumienia powodzenia filmu Curtiza było osadzenie akcji w konkretnej, wojennej rzeczywistości Afryki Północnej – w marokańskiej Casablance kontrolowanej przez francuski rząd kolaborantów z Vichy. W mieście pełno było uchodźców z okupowanej przez nazistów Europy, którzy zgodzili się wystąpić jako statyści, co sprawiło, że w tle tego obrazu kłębi się wiele autentycznych emocji. Sam film zaś to historia wielkiego poświęcenia.

Główny bohater Rick (Humphrey Bogart) prowadzi nocny klub i jaskinię hazardu, do której uczęszczają kolaboranci, naziści, zbiegowie z Europy i złodzieje. Pewnego dnia do jego Rick’s Cafe Americain trafia ukochana Ilse (Ingrid Bergman), którą stracił z oczu dwa lata wcześniej w Paryżu. Towarzyszy jej mąż Victor Laszlo, poszukiwany przez nazistów przywódca czeskiego Ruchu oporu. Obydwoje potrzebują tzw. listów tranzytowych, żeby uciec do USA. I Rick je zdobywa, godząc się stracić ukochaną po raz drugi i ostateczny, a nawet wspaniałomyślnie namawiając ją do wyjazdu. Widząc gotowość Ricka do rezygnacji z osobistego szczęścia, na to samo decyduje się Ilse.

Pomiędzy jednym a drugim chlipnięciem, słysząc kwestie w rodzaju “Pocałuj mnie. Pocałuj mnie tak, jak gdyby to miał być ostatni raz”, warto docenić bardzo dobre zdjęcia Arthura Edesona kreujące klimat filmu noir z elementami niemieckiego ekspresjonizmu. I – oczywiście – Dooleya Wilsona jako Sama śpiewającego w filmie kilka piosenek, z których “As Time Goes By” stała się standardem.

[i]USA 1942, reż. Michael Curtiz, wyk. Humphrey Bogart, Ingrid Bergman, Peter Lorre, Paul Henreid, Claude Rains [/i]

[b][link=http://www.rp.pl/galeria/9146,2,368605.html]Zobacz galerię fotosów z filmu[/link][/b]

Dotyczy ono obrazu, któremu daleko do wielkości, pełnego psychologicznych nieprawdopodobieństw i sprzeczności oraz sztucznie brzmiących dialogów. Obrazu, który choć odniósł umiarkowany sukces w momencie premiery, stał się z biegiem czasu kultowym, ikonicznym przykładem wojennego melodramatu.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!