Nie ulegnę zagranicznym naciskom – powiedział Mubarak w telewizyjnym przemówieniu, na które czekał cały Egipt i pół świata. Nie wspomniał o tym, że zamierza wcześniej odejść ze stanowiska. Część władzy przekazał wiceprezydentowi Omarowi Sulejmanowi. I choć egipski ambasador w USA Sameh Shoukry przekonywał w CNN, że Sulejman jest de facto prezydentem, to wczoraj nie było jasne, jakie uprawnienia otrzymał.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/25,610450-Obama--Jestesmy-swiadkami-historycznych-wydarzen.html]Prezydent Barack Obama o sytuacji w Egipcie[/link][/wyimek]
Wielki kilkusettysięczny tłum na placu Tahrir w centrum stolicy zareagował na słowa prezydenta oburzeniem. „Jaskot, jaskot!” („Sczeźnij, sczeźnij!”) – krzyczały tysiące ludzi. Potem demonstranci grozili, że nie opuszczą placu, póki Mubarak nie odejdzie ze stanowiska. Nad ich głowami łopotały egipskie flagi, wielu miało na głowach trójkolorowe opaski, nawet jedna z kobiet cała w czerni, włącznie z nikabem na twarzy.
Kilka godzin wcześniej, późnym popołudniem, krajem wstrząsnęły dwie informacje. Wybrany kilka dni temu sekretarz generalny rządzącej Partii Narodowo-Demokratycznej Hosam Badrawi powiedział, że prezydent może nie dokończyć upływającej we wrześniu kadencji. I, co wzbudziło jeszcze większe nadzieje protestujących od 25 stycznia na placu Tahrir, że Mubarak wystąpi wieczorem z przemówieniem do narodu. A więc zapewne zapowie swoją szybszą rezygnację.
– Rewolucja wygrała. To niesamowite. Uczestniczymy w wielkich wydarzeniach historycznych – cieszył się w rozmowie z „Rz” Alaa al Aswany, pisarz egipski, autor megabestsellera literatury arabskojęzycznej „Historia pewnej kamienicy”, zaangażowany w walkę z Mubarakiem. I on nie był pewien, czy termin będzie na tyle szybki, by protestujący po raz kolejny nie poczuli się rozczarowani. Potem się okazało, że radość była przedwczesna.