Dopisali kolejny rozdział do holenderskiej historii wstydu. Wyjątkowy, bo różne nagłe klęski już się tej reprezentacji przydarzały, ale pierwszy raz po wojnie Holandia kończy wielki turniej bez punktu. Została najgorszą drużyną mistrzostw, a jechała na nie jako jeden z faworytów. Przy tym blednie nawet fatalny mundial 1990 roku, depresja lat 80., przerwana nieoczekiwanie mistrzostwem Europy 1988 i przegrane eliminacje do mundialu 2002.
Holandia odpadła w rundzie grupowej pierwszy raz od 1980 roku. Była w Euro 2012 ofiarą pierwszego meczu. Tamta porażka z Danią postawiła ją nad krawędzią i nerwy wzięły górę. Holendrzy przypominali w jednym Polaków: każdy mecz zaczynali dobrze, ale byli zupełnie nieodporni na ciosy i szybko opadali z sił. Co zaczęli Michael Krohn-Dehli i Mario Gomez, dokończył wczoraj Cristiano Ronaldo. Na zarzuty, że słabo zaczął turniej, odpowiedział fantastycznym przedstawieniem i dwoma golami (raz trafił w słupek – van der Vaart też), a mógł mieć jeszcze drugie tyle asyst, gdyby jego podań nie marnowali, m.in. Fabio Coentrao i Nani. To Ronaldo uratował Portugalczyków od paniki, gdy Holendrzy objęli szybko prowadzenie po golu Rafaela van der Vaarta i rzucili się szukać drugiego gola – dwubramkowa przewaga dawała im awans, jeżeli Niemcy w drugim meczu pokonaliby Danię. I to Ronaldo zapewnił Portugalii zwycięstwo w drugiej połowie. Był dla Holendrów nieuchwytny, to jego najlepszy mecz ze wszystkich wielkich turniejów, w których grał.
Trener Holenderów Bert van Marwijk zmienił wreszcie skład. Porządki zaczął od rodziny: odsunął na ławkę rezerwowych swojego zięcia Marka van Bommela, dał szansę van der Vaartowi i na tym wygrał. Ale już na wprowadzeniu od początku Klaasa Jana Huntelaara – już nie. Czy z jednym, czy z dwoma napastnikami Holendrzy są tego lata tak samo nijacy. A w obronie popełniali dużo błędów i wszystko było w rękach bramkarza Maartena Stekelenburga. Do czasu aż Cristiano Ronaldo nie pokonał go drugi raz. Holendrzy z Charkowa przez Kraków wyruszą z powrotem do siebie. Bert van Marwijk przyznał się do błędów, ale jak mówi, dymisja na razie go nie zaprząta.
Trzeci mecz z rzędu wygrali Niemcy, ale nie było im łatwo złamać Duńczyków. Prowadzili, ale stracili gola kilka chwil później i zwycięstwo zapewnili sobie dopiero w 80. minucie. Tym razem Mario Gomez był nieskuteczny, strzelali inni. Wreszcie trafił Lukas Podolski, który od początku turnieju uwziął się, by każdą akcję skończyć uderzeniem z woleja. W końcu trafił wczoraj, w swoim setnym meczu w kadrze.
Nie ma w Europie młodszego kadrowicza, który minąłby już barierę 100 meczów. Podolski to fenomen, w Niemczech piłkarz pod szczególną ochroną. Ma więcej spotkań w kadrze niż Michael Ballack, ale nikt mu nawet nie proponował bycia kapitanem. Wiadomo, Poldi to Poldi, duże dziecko. Z całej kadry tylko on ma jeszcze prawo mówić do trenera Joachima Loewa per Jogi jak w dawnych czasach. Jakby mówił per pan, to akurat w jego przypadku wyglądałoby sztucznie. Jeśli Niemcy dojdą do finału, Podolski będzie grał w nim 103. mecz i wyprzedzi Franza Beckenbauera.