Jest najmłodszym trenerem Euro 2012 i najmniej gwiazdorskim. Nie przeszkadza mu, że się w Portugalii śmieją z jego grzecznej fryzury i tego, że zamiast dać publice coś chwytliwego ciągle mówi o spokoju, porządku i współpracy. Nie znosi tego wszystkiego, co się w ostatnich latach z reprezentacją Portugalii kojarzyło: egocentryzmu, sobiepaństwa, klik, naiwnego futbolu, bałaganu na boisku i poza nim. Nigdy by mu nie przyszło do głowy, żeby podczas wielkiego turnieju negocjować przejście do klubu, jak to zrobił w czasie Euro 2008 Luiz Felipe Scolari. Nie mieści mu się w głowie, jak trener może rozmontować drużynę tak jak Carlos Queiroz podczas mundialu w RPA, tylko po to, żeby jego było na wierzchu. Wie co mówi, bo sprzątał po Queirozie, gdy ten po mundialu zabagnił też Portugalii początek eliminacji do Euro 2012, zdobywając ledwie jeden punkt w meczach z Cyprem i Norwegią i nie dało się już dłużej z nim wytrzymać.
Przyszedł jako trener drugiego wyboru, lekceważony przez tych wszystkich, którym się marzyło, że Jose Mourinho jednak weźmie tę robotę, jakoś ją łącząc z trenowaniem Realu. Nikt o Paulo Bento nie powie złego słowa jako człowieku, ale dobrego wodza trudno było w nim dostrzec. 43-letni trener nie ma ani charyzmy Mourinho, ani jego sukcesów, nie wytrzymuje porównania nawet z młodszym klonem Jose, Andre Villasem-Boasem, który Porto prowadził do mistrzostwa i Pucharu UEFA, a Bento Sporting Lizbona tylko do drugich miejsc w lidze. Był za to od nich obu dużo lepszym piłkarzem, 35-krotnym reprezentantem Portugalii. Tyle że też niespecjalnie się wtedy w rzucał oczy, wykonując za Rui Costę brudną robotę w pomocy. Był jednym z tych piłkarzy, o których w Portugalii mawia się „tragarze fortepianu". Tacy tragarze są teraz siłą jego Portugalii: Raul Meireles, Miguel Veloso, Joao Moutinho. Mają więcej błysku niż kiedyś ich trener, ale żaden z nich nie jest typowym rozgrywającym. Bento szybko zrozumiał, że nowego Rui Costy nie znajdzie i postawił na solidność kosztem błysku.
Jego największym sukcesem jest przyłączenie Cristiano Ronaldo do Portugalii. Zrobił go kapitanem, choć mu to odradzano. Pozwolił mu grać tak, jak lubi najbardziej, robić to co w Realu: rozpędzać się z lewej strony, mieć swobodę wyboru najlepszych rozwiązań i wsparcie w środkowym napastniku. To działa, choć nie wszystkim w smak powiedzieć to głośno.
- Jest u nas w kraju taka mniejszość, która sobie przed ćwierćfinałem kupowała szaliki Czechów i trzymała kciuki, żebyśmy z turnieju wylecieli – mówi Bento. Ale ta mniejszość jest coraz mniejsza. A dziś może się zupełnie rozpłynąć.