W tej Portugalii jest ogień i wydała obrońcom tytułu wojnę w każdym miejscu boiska. To była w pierwszej połowie opera pressingu, o intensywności graniczącej z szaleństwem. Udała się nawet Portugalczykom na początku meczu rzecz rzadko spotykana: zmusili Hiszpanów do ganiania za piłką. Osaczyli ich rzutami rożnymi, wolnymi, wrzutami z autu. Potem mistrzowie odzyskali piłkę, ale głównie na własnej połowie. Jeśli przekraczali linię, Portugalczycy ściskali ich, nie dając złapać powietrza. Sprawili, że mistrzowie wyglądali zupełnie zwyczajnie: zdenerwowani, chaotyczni. Środek boiska był kotłem, w którym ciągle się gotowało, ciągle ktoś się z kimś zderzał.
Wahadło się wychyla
Zostawało tylko pytanie, czy można to, co sobie Portugalia narzuciła, wytrzymać przez cały mecz, aż po koniec dogrywki. Było jasne, że patrzymy na najtrudniejszą próbę mistrza w turnieju. Taką, jaką cztery lata temu był dla Hiszpanii ćwierćfinał z Włochami. Dlatego ten mecz był fascynujący. Nie przez szarże, strzały, bo ich było mało i dopiero w dogrywce stały się naprawdę groźne. Ale hipnotyzujące było patrzenie jak wahadło to wychyla się na stronę końca rządów Hiszpanii, to wraca. Jak w pierwszej połowie mistrzowie krążą po boisku jak zamroczeni i jak w drugiej Vicente del Bosque zmianami wymusza inną grę, tym razem żeby to Portugalczyków wymęczyć, znaleźć ich słabe punkty (cała portugalska obrona kończyła mecz z kartkami). Jak Cristiano Ronaldo marnuje szansę, by epokę hiszpańskich mistrzów zakończyć nim nastanie dogrywka, bo uparł się by strzelać, choć po kontrataku Portugalczycy biegli we czterech przeciw trzem Hiszpanom. I jak Andres Iniesta w dogrywce prawie ratuje Hiszpanię przed karnymi, ale jego strzał świetnie broni Rui Patricio, a potem Sergio Ramos strzela z rzutu wolnego minimalnie nad poprzeczką. Jak w karnych Hiszpania wychodzi z opresji. Była też symboliczna zmiana jeszcze przed dogrywką: Xavi, którego opuściły siły i który nie mógł się odnaleźć w portugalskim uścisku, ustępuje miejsca Pedro.
Niedziela w Kijowie
Hiszpania wciąż nie daje sobie strzelić gola – w mundialu w Afryce też nie straciła w fazie grupowej ani jednego. Wciąż mimo kłopotów to ona sobie stwarzała w półfinale więcej sytuacji niż Portugalczycy. Ale Vicente del Bosque stracił uśmiech na początku meczu i go nie odzyskał aż do rzutów karnych. Żałował, że jednak posłuchał wezwań by zagrać z typowym napastnikiem. Postawił na Alvaro Negredo, widząc słabą formę Fernando Torresa i wyczerpanie Fernando Llorente po świetnym sezonie w Athletic Bilbao. Ale ta zmiana zupełnie się nie sprawdziła. Negredo pomógł Hiszpanii stworzyć jedną sytuację, gdy przytrzymał piłkę w polu karnym, czekając aż nadbiegnie Andres Iniesta. Poza tą akcją wyglądał jak oderwany od drużyny i del Bosque wprawdzie jeszcze w przerwie go nie zmienił, ale tuż po niej wprowadził Cesca Fabregasa. Niedługo później wymienił kolejną część, która zgrzytała, zdejmując Davida Silvę. Świetnego w fazie grupowej, bardzo przeciętnego w ćwierćfinale i półfinale. A potem zszedł Xavi. Od teraz gra się toczyła również o to, żeby cichy przywódca złotego pokolenia nie kończył turnieju w taki sposób. Zmiany jak zwykle Hiszpanii pomogły, ale przyszły za późno. Jako ostatni mógł zwycięstwo w dogrywce zapewnić Pedro, dogonili go jednak portugalscy obrońcy i nie pozwolili by wpadł sam w pole karne. Ale w szaleństwie karnych los czuwał nad mistrzami, dając Xaviemu i innym szansę na pożegnanie w złocie. Oni są jednak z tytanu. Jeśli przetrwali wojnę w Doniecku, trudno sobie wyobrazić wyzwanie, które by ich mogło przerosnąć w niedzielę w Kijowie.