Andrzej Poczobut, działacz ZPB i korespondent „Gazety Wyborczej", trafił do aresztu dziesięć dni wcześniej. Jak sam przyznaje, spodziewał się, że nadal pozostanie za kratami.
– Śledczy miał dziesięć dni na przedstawienie mi zarzutów. Uczynił to w sobotę o 11.00. Tego samego dnia powinno zapaść postanowienie o rodzaju środka zapobiegawczego. Byłem pewien, że za chwilę lub w niedzielę dostanę informację o przedłużeniu aresztu o dwa miesiące. Tymczasem przyszedł oficer i kazał mi zbierać rzeczy – opowiadał „Rz". – Środkiem zapobiegawczym ma być zakaz opuszczania miejsca zamieszkania – dodał.
Jak podkreśla, decyzja o takim właśnie rozwiązaniu musiała zapaść wcześniej.
– Treść zarzutów była identyczna z dokumentem, który otrzymałem przy zatrzymaniu. Po prostu wydrukowano to samo, zmieniając jedynie nagłówek – mówi Poczobut.
Według prokuratur, polski dziennikarz z Grodna zniesławił prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę w 12 artykułach opublikowanych na stronach internetowych niezależnych portali „Biełorusskij Partizan" oraz „Karta '97". Na pytanie, co sądzi o postawionych mu zarzutach, mówi: – Nie ma żadnych dowodów, że Aleksander Łukaszenko został znieważony. Poza tytułami artykułów nie wskazano na żadne słowa czy urywki tekstu. Czekam więc na konkretne zarzuty. Według mnie żadnego znieważenia nie było – podkreśla Poczobut. Jego zdaniem artykuły były napisane bardzo ostrożnie, gdyby rozpatrywać je w kategoriach polskich czy nawet rosyjskich. – Ale zdaniem białoruskich władz przestępstwem jest każdy głos krytyki, co zresztą najlepiej o tych władzach świadczy – dodaje.