Kiedy Joan Capdevilla po transferze do Benfiki Lizbona pogrążył się w przeciętności i nawet nie został zgłoszony do Ligi Mistrzów, Vicente del Bosque musiał znaleźć kogoś nowego na lewą obronę reprezentacji Hiszpanii. Capdevilla w ekipie mistrzów był najsłabszy, ale koledzy potrafili naprawiać jego błędy tak, że nie przeszkadzał w zdobyciu mistrzostwa Europy i świata. Jordi Alba, który debiutował na wielkim turnieju, wniósł do drużyny nową jakość.
Znakomita gra dała mu nie tylko złoty medal, ale i transfer. Kilka dni temu Barcelona potwierdziła – 14 milionów zostanie przelane na konto Valencii, jeśli tylko piłkarz po powrocie z Euro przejdzie testy medyczne. To kolejny po Cescu Fabregasie i Gerardzie Pique zawodnik wychowany w La Masii, oddany do innego klubu jako nierokujący nadziei, a później odkupiony za grube pieniądze. W Barcelonie utwierdzają się wciąż w przekonaniu, że wychowują najlepszych piłkarzy na świecie.
Alba w młodzieżowych drużynach klubu z Katalonii grał przez siedem lat, ale usłyszał, że jest za niski i nie ma dla niego miejsca. Zwątpił w to, że będzie zawodowo grał w piłkę, trafił do osiedlowej drużyny Cornella. Raptem pięć lat temu Valencia wykupiła go z tego klubu za 6 tysięcy euro, po dwóch latach wywalczył miejsce w pierwszym składzie i już go nie oddał.
– Nie miałem żalu do nikogo w Barcelonie. Wszystkiego, co umiem, nauczyłem się w La Masii. Nie płakałem, gdy powiedziano, że mogę odejść – mówi Alba.
Barcelona szukała lewego obrońcy od dawna. Wiadomo było o kłopotach zdrowotnych Erica Abidala, jego zastępcy Maxwell i Adriano nie do końca pasowali do stylu gry zespołu. Alba, pseudonim Strzała, wydaje się kimś, kogo brakowało.