To nie jest żaden przesąd. Dla obu sztabów wyborczych jest to jak najbardziej realny problem. Po pierwsze, dlatego że Ohio to w miarę ludny stan. Przypada mu bowiem 18 głosów elektorskich. Jest to więc łakomy kąsek. Po drugie – i najważniejsze – stan ten najlepiej oddaje strukturę demograficzną całego kraju. Innymi słowy – żaden inny stan nie jest równie reprezentatywny. Wyglądamy jak reszta kraju pod względem podziału rasowego, liczby mieszkańców terenów wiejskich i miast czy wreszcie procentowego udziału w gospodarce przemysłu i rolnictwa. Dlatego też w naturalny sposób ten, kto dobrze wypada w Ohio, dobrze też wypada w całym kraju. I cały kraj patrzy na wyniki sondaży w Ohio.
Jak to jest być wyborcą w Ohio? Czuje się pan osaczony przez spoty wyborcze?
No właśnie, to jest trudne do wytrzymania na dłuższą metę. Za każdym razem, gdy człowiek próbuje obejrzeć coś w telewizji w tzw. prime time, wystawia się na niekończące się bloki reklamowe, wśród których bardzo mało jest „zwykłych" reklam. Dominuje Obama i Romney, a także kandydaci do Senatu, którzy również bardzo ostro walczą o reprezentowanie naszego stanu. Ale nie dość że reklamówki są wyjątkowo częste, to jeszcze są bezlitośnie negatywne. Ból głowy gwarantowany.
Ale kampania w telewizji to nie wszystko.
Oczywiście. Są jeszcze ogródki tonące w chorągiewkach i bannerach z nazwiskami kandydatów, a także magnesy na samochody. Co ciekawe, podczas poprzednich kampanii sztaby wyborcze rozdawały ludziom nalepki na samochody, ale obecnie ten sposób popierania kandydata przestał odpowiadać wyborcom. Teraz dominują magnesy, które ludzie będą mogli sobie po 6 listopada odkleić od samochodów. Kampania w Ohio wygląda wręcz absurdalnie w porównaniu z innymi stanami, gdzie w ogóle jej praktycznie nie widać.
Tak jak np. w Kalifornii, która na 100 procent przypadnie Obamie, albo w Teksasie, który bez cienia wątpliwości pójdzie za Romneyem?