Piłkarz nie może robić łaski

Budowę reprezentacji chcę zacząć od obrony – mówi Stefanowi Szczepłkowi nowy selekcjoner Adam Nawałka.

Publikacja: 05.11.2013 02:00

Adam Nawałka

Adam Nawałka

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Czym pan się będzie różnił od Waldemara Fornalika?

Adam Nawałka: Na to mnie pan nie weźmie. Nie powiem słowa na temat swojego poprzednika i nie ocenię żadnego innego trenera. Mam szacunek dla pracy i Waldka, i Franciszka Smudy, bo wiem jak ciężką robotę wykonywali i jaka odpowiedzialność na nich spoczywała.

Jeszcze pan nie wie. Jest gorzej niż pan myśli.

Mam nadzieję, że nie. Problem każdego trenera polega na tym, że co by mądrego nie zrobił i tak jest oceniany na podstawie wyników drużyn, które prowadzi. Właśnie otrzymałem esemesa od Andrzeja Iwana, mojego przyjaciela ze starej Wisły. Napisał po meczu Górnika z Lechem w Poznaniu: „Przez pół godziny widziałem najlepszego Górnika od czasów Lubańskiego. Z wyjątkiem skuteczności. Życzę ci, żeby reprezentacja grała podobnie, ale przez 90 minut i strzelała bramki". To jest miłe, ale żeby Górnik dobrze grał, trzeba było pracować cztery lata. W reprezentacji tak się nie da.

To jest proste: w klubie liczy się trenowanie, a w reprezentacji selekcja

Chciałem tylko delikatnie zwrócić uwagę, że Górnik w Poznaniu jednak przegrał. Ale miewa okresy ładnej gry, to prawda. Czy pan już wie, czym różni się praca trenera klubowego od pracy trenera kadry?

Najprostsza odpowiedź brzmi: w klubie liczy się trenowanie, a w reprezentacji selekcja. Zawodnik uczy się na codziennych zajęciach, a nie podczas czterech treningów przed meczem kadry. Moim zadaniem jest wykorzystanie jego potencjału, doświadczenia i świadomości taktycznej.

Waldemar Fornalik mówił tak samo, bo to są prawdy uniwersalne. Kibice i dziennikarze przyjęli pański wybór na selekcjonera z życzliwością i nadzieją, że nie będzie pan takim samym trenerem jak poprzednik.

Na pewno nie będę, bo każdy trener jest inny, każdy ma swoją koncepcję pracy na treningach i strategię na boisku. Akurat pod tym względem widzę spore możliwości. Chcę zacząć budowę reprezentacji od linii obrony. Nie może być żadnej improwizacji, najważniejsza jest stabilizacja. Zgrany blok obronny to podstawa każdej drużyny. Zacznę więc od wyselekcjonowania grupy czterech środkowych obrońców, żeby grali jak najczęściej ze sobą i dzięki temu się poznawali.

Uważa pan, że linia obrony jest największym problemem?

Jednym z kilku. Ale buduję optymizm na tym, że większość reprezentantów lub kandydatów do kadry gra w dobrych klubach. Zawodnik musi wiedzieć, co robić, jeśli do przejęcia lub straty piłki dojdzie w określonej części boiska. Inaczej reaguje się na takie sytuacje daleko od własnej bramki, inaczej na swojej połowie. Nie chcę mówić o szczegółach, które dla przeciętnego kibica nie muszą być interesujące. O pressingu wysokim czy średnim, bo to jest język trenerów. Chodzi mi o zasady. Piłkarz dobrze wyszkolony w klubie wie, jak się w określonych sytuacjach zachować, ustawić. To jest automatyzm. Jeśli wie w klubie, to powinien wiedzieć i w reprezentacji. Rolą selekcjonera jest wpoić mu zasady.

Gdyby w PZPN przyjęto zasadę, że wszystkie reprezentacje, od juniorów młodszych po pierwszą, muszą grać takim samym systemem, może piłkarze szybciej by się przyzwyczaili. Federacje wielu krajów, z Niemcami włącznie, wprowadziły taką zasadę.

U nas reprezentacja młodzieżowa do lat 21 gra tak samo, jak pierwsza. Rola Arka Milika w młodzieżówce jest taka sama jak Roberta Lewandowskiego szczebel wyżej. Myślę, co by było, gdyby ich połączyć. Ale wtedy rodzi się następne pytanie: jak mają grać? Czy obok siebie, czy jeden za drugim. Przecież typowego rozgrywającego, klasycznej „10" też nie mamy.

Takiego jak Kazimierz Deyna nie. Ale jest Adrian Mierzejewski czy Ludovic Obraniak. Myślał pan o nim? Znów strzelił bramkę. Za łatwo trener Fornalik się z nim rozstał.

Przede wszystkim Obraniak musi więcej biegać. Dziś nie można stać, kiedy odda się piłkę. Ale nie mówię nie. Przy wyborze zawodników będę się kierował kilkoma zasadami. Po pierwsze – nie dzielę graczy na tych z klubów polskich i zagranicznych, tylko na dobrych i słabych. Po drugie – zawodnikowi musi zależeć na grze w reprezentacji. On musi chcieć, a nie robić łaskę. A jak już zostanie powołany, musi zdać sobie sprawę, że trener swoją decyzję przemyślał. Wysłał zaproszenie, a to oznacza, że gracz jest mu potrzebny. W tym momencie zaczynamy pracować wspólnie, bo mamy jeden cel. Ta praca musi się opierać na konsekwencji, sprawiedliwości, wzajemnym zaufaniu. Chemia musi być między wszystkimi. Dlatego zacząłem od poproszenia do współpracy tych, którzy sprawdzili się w Górniku – mojego asystenta Bogdana Zająca i trenera bramkarzy Jarka Tkocza. Jako analityk zostanie z nami Hubert Małowiejski, pracujący z dwoma poprzednimi selekcjonerami. Ufam mu.

Chemia to poklepywanie się po plecach? W sztabie szkoleniowym Waldemara Fornalika też była chemia. W grupie porządnych ludzi wszyscy sobie pili z dziubków, nikt się z nikim nie spierał w sprawie koncepcji składu i taktyki. No i już ich nie ma.

Nie chodzi o to, żeby się kłócić...

Dlaczego nie? Jacek Gmoch z Andrzejem Strejlauem właśnie się kłócili i coś dobrego z tego wynikało dla drużyny.

Nie chodzi mi o kłótnie tego rodzaju, tylko o burzę mózgów, która nie polega na skakaniu sobie do gardeł, a na przedstawianiu pomysłów. Myślę, że możemy taki stan osiągnąć, bo każda z wymienionych osób ma pomysły.

A pan pamięta trenerów, którzy mieli wpływ na pańską karierę?

Oczywiście. Na każdym jej etapie był ktoś inny, kto zwracał mi uwagę na kolejne nowe rzeczy. Mój tata był piłkarzem Orląt Rudawa i miał nawet jakieś propozycje z klubów krakowskich, ale ostatecznie został w domu. On się znał, wiedział, że coś we mnie jest i kiedy miałem 12 lat zawiózł mnie do Krakowa, do swojego znajomego, najlepszego trenera dzieci w mieście Adama Grabki. Po jakimś czasie ten przekazał mnie Lucjanowi Franczakowi, który zmontował drużynę juniorów Wisły. W roku 1976 zdobyliśmy mistrzostwo Polski juniorów. Pan Franczak zobaczył we mnie chyba jeszcze więcej, bo niezależnie od wspólnych treningów z drużyną poświęcał mi czas na zajęcia indywidualne. Rano z nim trenowałem, a po południu chodziłem do szkoły. Kiedy dziś widzę w Górniku zdolnego młodego chłopaka, też z nim trenuję indywidualnie.

Na poziomie ekstraklasy? Nie za późno? Do tej klasy powinni trafiać zawodnicy, którzy wszystko potrafią.

To byłby ideał. Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej. Wybór jest mniejszy. W moich czasach juniorskich w Krakowie była lepsza baza niż dziś. Juniorzy Wisły korzystali nie tylko ze swoich boisk, ale nawet z obiektów Cracovii, co nikogo nie dziwiło. Grało się też na Błoniach. A kiedy ogłaszano komunikat o kolejnym turnieju dzikich drużyn, zgłaszało się ich kilkaset. Piramida miała odpowiednią podstawę. Dziś tak dobrze nie jest.

Od razu wybrano panu pozycję w pomocy?

A skąd. Grałem na wszystkich możliwych pozycjach, od bocznej obrony po środek ataku. Zwiedziłem całe boisko, więc dobrze się na nim czułem. Dziś o zawodnikach potrafiących grać na dwóch – trzech pozycjach mówi się, że to zapchajdziury. To bardzo niesprawiedliwa ocena. Ja takich najbardziej cenię, bo są wszechstronni.

Tak ładnie pan mówi o tamtych czasach, ale przecież ci wszyscy zasłużeni trenerzy doprowadzili pana niemal do kalectwa. Oni nie wiedzieli, że nie można tak eksploatować młodego chłopaka?

Nie mam o to pretensji. Ale faktem jest, że grałem często, w rozmaitych drużynach Wisły, okręgu, reprezentacjach Polski. W rezultacie moja kariera trwała bardzo krótko. Miałem efektowne wejście. Debiut w reprezentacji w wieku lat 19. Mistrzostwo Polski z Wisłą Oresta Lenczyka i gra na mundialu w Argentynie rok później. A kiedy miałem 22 lata, już było po balu. W ciągu kilku sezonów przeszedłem osiem operacji prawego kolana. Kiedy miałem 20 lat, marzyłem o tytule mistrza świata. Wtedy z reprezentacją Polski to nie było wcale nierealne. Kiedy graliśmy na mundialu w Argentynie, do mnie i Zbyszka Bońka przychodzili włoscy menedżerowie, zachęcając do gry we Włoszech. Wtedy to było niemożliwe, ale wkrótce Zbyszkowi się spełniło. Ja nie zdążyłem.

Pan darzy jakimś szczególnym sentymentem piłkę włoską?

Lubię ją. Sentyment bierze się także z faktu, że często wyjeżdżałem do Włoch, ponieważ mój wujek, brat mamy, jest dominikaninem, pracującym w Rzymie od 33 lat. Ojciec Jan, czyli padre Giovanni. Był blisko Jana Pawła II, więc dzięki temu mogłem wziąć udział w trzech prywatnych audiencjach u Ojca Świętego, który mnie znał.

I dzięki tym koneksjom przebywał pan na stażach w AS Roma?

Nie, do Romy wysłała mnie dwukrotnie Wisła. Ale byłem też w Veronie, Udinese, Barcelonie, kiedy prowadził ją Luis van Gaal, Realu Saragossa, Bayerze Leverkusen, Osasunie, gdzie wspierał mnie Janek Urban. Kiedy wyjeżdżam do Włoch, na ogół robię to razem z żoną. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na narty w Alpach.

Z jakimi najlepszymi piłkarzami pan grał?

Geniuszem był Kaziu Deyna. Miał niesamowity dar wyczekiwania na to, co zrobi przeciwnik. Wydawało się, że jest wolny, ale miał jakieś niezwykłe poczucie rytmu, czasu, my mówimy na to timing. Szybka noga, balans ciałem i przeciwnik zawsze przegrywał. Zbyszek Boniek  w wyjątkowy sposób zdobywał teren z piłką przy nodze. Miał niesamowitą dynamikę i charakter. Doprowadzał przeciwników do wściekłości. Kiedyś, w meczu Widzew – Wisła przebiegł się metalowymi korkami po butach zawodników Wisły ustawionych w murze. Po czymś takim nie interesowała nas już gra, tylko chęć odwetu. Ale wiedzieliśmy, że kiedy gramy razem, to nie może nam się stać nic złego. Fantastyczni byli Włodek Lubański, Andrzej Szarmach. Grałem z Heniem Kasperczakiem i Jurkiem Gorgoniem. Cały świat nas wtedy szanował. W Polsce tłumy przychodziły oglądać wielkich zawodników, którzy nie mieli miejsca w kadrze. Takich, jak choćby napastnik Wisły Ryszard Sarnat. Selekcjonerzy mieli z czego wybierać.

A pan nie ma?

Nie narzekam. Uważam, że mamy dużo zdolnych piłkarzy. Wspólnie możemy osiągnąć sukces. Do kwietnia – maja daję sobie czas na wyselekcjonowanie grupy 30 zawodników. Kandydaci zostaną sprawdzeni w bodajże sześciu meczach. Po wakacjach rozpoczynają się eliminacje do mistrzostw Europy.

Rz: Czym pan się będzie różnił od Waldemara Fornalika?

Adam Nawałka: Na to mnie pan nie weźmie. Nie powiem słowa na temat swojego poprzednika i nie ocenię żadnego innego trenera. Mam szacunek dla pracy i Waldka, i Franciszka Smudy, bo wiem jak ciężką robotę wykonywali i jaka odpowiedzialność na nich spoczywała.

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!