Drugi z serii trzech zapowiedzianych w tym roku raportów działającego przy ONZ Międzynarodowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) oficjalnie nie został jeszcze opublikowany, ale dla wtajemniczonych nie jest już sekretem. Zresztą sami autorzy zdają się podsycać zainteresowanie mediów pojawiającymi się przeciekami.
Po długoletnich dyskusjach i sporach większość uznanych autorytetów, które zostały zaproszone do wspólnego przeprowadzenia analiz, nie ma już raczej wątpliwości: przyszłość ludzkości jawi się w niewesołych barwach. Zmiany klimatyczne doprowadzą do masowych migracji setek milionów ludzi, sprowadzą ryzyko krwawych wojen, przy których konflikt o Krym to ledwie lokalne przepychanki, i wreszcie wywołają straty ekonomiczne nieporównywalne z żadnym kryzysem.
Ostatnie ostrzeżenie
Członkowie IPCC bywali oskarżani o czarnowidztwo i poddawani krytyce ekosceptyków, lecz tym razem zgodność naukowców jest zadziwiająca. Wciąż aktywna jest (choć coraz mniejsza) frakcja przekonanych, że anomalie pogodowe i globalne zmiany w atmosferze nie są efektem działalności człowieka, ale dla badaczy nie ma to teraz większego znaczenia – tym razem chodzi o zarysowanie możliwych skutków obserwowanych zmian, a nie o wskazywanie winnego.
Dla uniknięcia zarzutów o stronniczość uczestnicy panelu wymienili między sobą kilka tysięcy dokumentów, badając je pod kątem popełnienia błędów albo przyjęcia zbyt ryzykownych założeń. Punkty budzące wątpliwości zostały we wnioskach pominięte.
Wagę raportu IPCC podkreśla (skądinąd przypadkowy) fakt, że do równie alarmujących wniosków doszedł w tym samym czasie zespół analityków pracujących pod kierunkiem matematyka Safy Motesharreiego na zlecenie NASA. Kolejne rządy amerykańskie nigdy nie były głęboko przekonane o słuszności teorii globalnego ocieplenia, przynajmniej nie na tyle, na ile na problem zwracają uwagę Europejczycy.