Sondaż z początku kwietnia wykazał, że zaledwie 48 procent Brazylijczyków popiera organizację piłkarskich mistrzostw świata 2014 we własnym kraju. Przeciw jest aż 41 procent. W 2008 roku, niedługo po przyznaniu Brazylii prawa do organizacji MŚ, za było 79 procent, przeciw –10 procent.
„Nie potrzebujemy mundialu. Potrzebujemy szpitali i szkół". „Nie przyjeżdżajcie na mistrzostwa świata". „FIFA do domu" – napisy na transparentach protestujących przeciwko organizacji mistrzostw są dowodem tego, że życiowy realizm zatriumfował nad futbolowym bujaniem w obłokach. Dostało się nawet Pelemu, honorowemu ambasadorowi mundialu.
– To mnie zasmuca. Mamy dwie szanse, aby pokazać światu nasz kraj – mundial i igrzyska olimpijskie. To szansa zarobku, rozwoju turystyki, oby protesty tego nie zaprzepaściły – mówi piłkarz wszech czasów, starając się zachować urzędowy optymizm.
Jednak znaczna część jego rodaków jest innego zdania. Wśród nich Paulo César Lima, który wspólnie z Pelem zdobył dla Brazylii Puchar Świata w 1970 roku. – Rząd wydaje obłąkane sumy na budowę najnowocześniejszych stadionów, ignoruje natomiast poważne problemy kraju: korupcję, złe lecznictwo i system edukacji – mówi były piłkarz. Podkreśla, że sam wychował się w fawelach i zna cienie systemu. – Kiedyś piłka nożna pomagała przekuć złe emocje w coś pozytywnego. Teraz stanie się areną dla ulicznej rewolucji – dodaje.
– Ulicznej, bo ludzi nie będzie stać na oglądanie mistrzostw. Nawet zwykłe mecze ligowe toczą się przy pustawych trybunach, bo bilet kosztuje 50 reali, lub więcej, przy płacy minimalnej 724 reale. Zmienili sport dla ludu w elitarne rozgrywki – denerwuje się Paulo César Lima.