Po politycznym trzęsieniu ziemi, jakim była publikacja tajnych taśm, premier został teraz uderzony falą tsunami.
Donald Tusk jest obwiniany o wkroczenie organów ścigania do redakcji „Wprost", która nagrania ujawniła. To pierwszy wypadek od 1989 r., by prokuratura ze specsłużbami dokonała najazdu na dziennikarzy.
Obrona premiera
Premier tłumaczył wczoraj na konferencji prasowej, że kipisz we „Wprost" zarządziła niezależna prokuratura. I wyznaczyła do tego podlegającą rządowi Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. – Funkcjonariusze ABW są zobowiązani do wykonywania poleceń prokuratury – powiedział Tusk.
Prokurator generalny Andrzej Seremet przekonuje, że działania w redakcji tygodnika „Wprost" miały na celu zdobycie dowodów, a nie gnębienie prasy. – Idzie o to, żeby mieć pewność, czy zapisy nie są zmontowane, i o to, czy były one w tygodniku „Wprost" prezentowane w całości. Wreszcie chodziło o to, że sposób nagrania może pomóc w identyfikacji osoby, która ten podsłuch zakładała. Był to więc dowód niezwykle ważny – mówił.
Jeszcze w poniedziałek Tusk przekonywał, że szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz powinien zostać w rządzie i zająć się wyjaśnieniem, kto nagrywał najważniejszych ludzi w państwie – w tym jego samego. Wczoraj premier przyznał, że Sienkiewicz stał się w ten sposób sędzią we własnej sprawie, tym bardziej że jako koordynator specsłużb nadzoruje ABW. – Istnieje trudna do pogodzenia dwuznaczność sytuacji, w jakiej znalazł się minister Sienkiewicz – jako osoba podsłuchana, a równocześnie nadzorująca pracę służb – przyznał Tusk. Zapowiedział jednocześnie, że na początku tygodnia będzie oceniał, czy szef MSW jest zdolny do dalszej pracy w rządzie.