Dwusilnikowy piper navajo prywatnej szkoły spadochronowej z 11 skoczkami runął 3 kilometry od lotniska. – Na miejscu zastaliśmy wrak samolotu w ogniu. Przed nim leżały trzy osoby, wyciągnięte przez mieszkańca okolicy, emerytowanego strażaka – mówi „Rz" brygadier Wojciech Wieczorkiewicz ze straży pożarnej w Częstochowie.

Emerytowany strażak mówił, że przez 23 lata pracy w straży tak makabryczny wypadek widział po raz pierwszy. – Może bym się czuł bohaterem, gdyby udało mi się uratować więcej osób – powiedział. Z płonącej maszyny najpierw wyciągnął ocalałego z katastrofy 40-latka, a następnie dwie kolejne osoby, które zmarły, zanim dojechała pomoc. Próbował wydobyć czwartą osobę. Ona również była przytomna. Ale jego działania przerwała eksplozja, która postawiła samolot w płomieniach.

Ocalały w katastrofie 40-latek w stanie ciężkim trafił do szpitala w Częstochowie. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Przyczyny wypadku ustali Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. Nieoficjalnie mówi się, że samolot mógł być przeładowany, co przy wysokiej temperaturze powietrza mogło doprowadzić do awarii jednego z silników.

– Śledztwo, które w tej sprawie wszczęliśmy w kierunku przestępstwa sprowadzenia katastrofy w ruchu lotniczym, będzie prowadzone wielowątkowo – powiedział prokurator Tomasz Ozimek z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.