Rosyjski Komitet Śledczy wszczął śledztwo w sprawie „ludobójstwa ludności rosyjskojęzycznej" we wschodniej Ukrainie w czasie ostatnich walk. W odpowiedzi ukraińska Prokuratura Generalna wszczęła śledztwo przeciw rosyjskiemu Komitetowi, zarzucając mu „współpracę z organizacjami terrorystycznymi" i „ingerencję w działania organów śledczych".
Śledczy z Moskwy uważają, że „od 12 kwietnia do dziś nieustaleni sprawcy spośród przywódców wojskowych i politycznych Ukrainy" wydawali rozkazy, by zabijać „rosyjskojęzycznych obywateli na terytorium Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej". Na skutek wypełniania tych rozkazów miało zginąć 2,5 tysiąca osób od „ataków z wyrzutni rakietowych Grad i Uragan, ataków lotniczych z użyciem m.in. bomb kasetowych, taktycznych rakiet Toczka i innych rodzajów uzbrojenia".
„A czegóż to przestraszył się Komitet Śledczy, że ?wszczął śledztwo w sprawie tego, co dzieje się w innym kraju i nie dotyczy obywateli Rosji" – skomentował rosyjskie śledztwo opozycyjny polityk Borys Wiszniewskij. Opozycjonista wyraził życzenie obejrzenia „urządzenia, w jakie wyposażono bomby, które ustalało, czy cel mówi po rosyjsku czy w jakimś innym języku".
„Komitet Śledczy, wszczął śledztwo w sprawie tego, co dzieje się w innym kraju"
Kremlowskie zaangażowanie w obronę praw człowieka zaczęło się 25 września od informacji lidera donieckich separatystów Aleksandra Zacharczenki. Powiedział on, że w okolicach Makiejewki znaleziono trzy masowe groby, a w nich 40 ciał. Już wieczorem tego samego dnia ofiary zaczęły się mnożyć: rosyjska telewizja poinformowała, że w co najmniej czterech miejscowościach znaleziono „kilka dziesiątków mogił", a w nich setki pomordowanych.