Karolina Apiecionek: Jest pan z pokolenia, które na ulicach spotykało jeszcze powstańców styczniowych.
Janusz Paszyński:
Urodziłem się w 1924 roku we Włocławku. Pamiętam jak przez mgłę dwóch weteranów powstania styczniowego, panów z siwymi brodami, w czapkach rogatywkach. Interesowałem się historią, więc sprawa powstań, zarówno listopadowego, jak i styczniowego, nie była mi obca, ale dla piętnastolatka to były jednak wydarzenia z odległej przeszłości. Nawet przez chwilę nie myślałem, że zryw powstańczy może stać się też moim udziałem. Do sierpnia 1939 roku sądziłem, że do wybuchu wojny nie dojdzie, że Hitler blefuje. Pamiętam zdarzenie z obchodów Święta Niepodległości w listopadzie 1938 roku. Jeden z kolegów dostał na imieniny aparat fotograficzny. Namówił mnie i jeszcze dwóch innych chłopaków na wagary. Powiedział: „Co tam na tych patriotycznych nudach będziemy siedzieć, chodźmy do parku, zrobimy sobie zdjęcia, wypróbujemy aparat". Pech chciał, że złapał nas wychowawca, który niemal się rozpłakał, mówiąc: „To myśmy walczyli o niepodległość Polski, a wy w dniu jej urodzin idziecie sobie na wagary?". Sprawiliśmy mu wielką przykrość, ale potem udało nam się tę sprawę jakoś załagodzić i konsekwencji żadnych nie ponieśliśmy. Kolega, który namówił nas na wagary, spędził dwa lata w sowieckim łagrze, później był w armii Andersa i brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Natomiast dwóch pozostałych odwiedzam corocznie na cmentarzu w kwaterze „Parasola" i „Zośki". Egzamin z patriotyzmu zdaliśmy więc raczej z nie najgorszym wynikiem.
W jakich okolicznościach trafił pan do konspiracji?
Do konspiracji dołączyłem w 1941 roku, ale nie był to jeszcze Związek Walki Zbrojnej – późniejsza Armia Krajowa – lecz Konfederacja Narodu, prawicowa organizacja, której przywódcą był Bolesław Piasecki, po wojnie szef PAX. Działałem tam prawie rok. Byłem kolporterem wydawanych przez Konfederację Narodu gazetek. Po pewnym czasie nastąpiła wsypa i dostaliśmy polecenie, żeby zerwać wszystkie kontakty. Do Armii Krajowej wstąpiłem jesienią 1942 roku. Po niespełna roku działalności zostałem aresztowany przez Niemców. Policja zrobiła nalot w mieszkaniu, w którym wynajmowałem pokój z kolegą. Na ścianie znaleźli bardzo szczegółową mapę europejskiej części Rosji, a przy mnie – zeszyt z notatkami z geografii z tajnego uniwersytetu. Myśleli, że są to materiały z podchorążówki. Po aresztowaniu znalazłem się na Pawiaku i przeżyłem kilkakrotne przesłuchania w katowni gestapowskiej w alei Szucha. Siedziałem do marca 1944 roku.