Można zrozumieć, że jako strażnik konstytucji prezydent apeluje o zachowanie spokoju i przestrzeganie obowiązującego w Polsce prawa. Jednak jeśli nie ma na coś zgody, to przede wszystkim na zamieszanie, z jakim mamy do czynienia przy obliczaniu wyników wyborów.
Gdy piszę te słowa, Państwowa Komisja Wyborcza przez 72 godziny nie była w stanie zliczyć głosów oddanych przez Polaków w niedzielnych wyborach. Co gorsza, nie potrafiła podać terminu, w którym zakończy prace. Instytucja, która czuwa nad prawidłowością procesu wyborczego, jest w poważnym kryzysie.
Wybory są jak serce systemu demokratycznego. Sytuacja, którą dziś widzimy, to przynajmniej ciężka niewydolność tego serca, a może wręcz zawał. Traci na tym Polska, traci demokracja, znika też wartość tak często podkreślana przez Komorowskiego – zaufanie społeczne.
Błędem jest nazywanie szaleńcami tych, którzy stawiają pytania o przebieg wyborów w sytuacji, gdy z całego kraju płyną informacje nie tylko o błędach w systemie informatycznym, ale też – co bardziej znaczące – o dużej liczbie nieważnych głosów.
Piszemy w „Rzeczpospolitej", że nie ma prawnej możliwości unieważnienia i powtórzenia całych niedzielnych wyborów. Nie oznacza to jednak, że nie mamy z tymi wyborami problemu. Wręcz przeciwnie. Prezydent zamiast oskarżać wątpiących o szaleństwo, powinien uczynić wszystko, aby ich wątpliwości zostały jak najszybciej rozwiane.