Co się o nim mówi w Brukseli? Nic. – Nie słyszę specjalnych komentarzy – odpowiada na pytanie o Donalda Tuska jeden z najbardziej wyrafinowanych znawców integracji.
Za kilka dni miną trzy miesiące od objęcia przez Polaka sterów Rady Europejskiej. Sto dni, kiedy zwyczajowo robi się pierwszy bilans nowego rządu, nowego prezydenta. I kiedy już wiadomo, czy mowa o przywódcy, który nada nowy kierunek polityce, czy raczej będzie płynął z nurtem, unikając konfliktów.
– W przypadku Tuska zdecydowanie za wcześnie na ocenę – protestuje w rozmowie z „Rz" Jan Techau, dyrektor europejskiego oddziału Fundacji Carnegie. – Przewodniczący Rady Europejskiej to funkcja, która polega na mozolnym, zakulisowym wypracowywaniu kompromisu między 28 przywódcami państw. Efekty przychodzą dopiero po długim czasie, nie widać ich od razu. Tusk nie może robić buńczucznych deklaracji jak wtedy, gdy był premierem, bo przestałby być skutecznym pośrednikiem – dodaje.
Merkel podejmuje decyzje
Ostatnie trzy miesiące były jednak dla Unii wyjątkowe, czas biegł kilkakrotnie szybciej niż zwykle. Po raz pierwszy w swojej historii Wspólnota stanęła równocześnie wobec dwóch egzystencjalnych wyzwań. Coraz bardziej agresywna polityka Kremla grozi przekształceniem walk w Donbasie w konflikt na skalę europejską. A dojście do władzy w Grecji populistycznej Syrizy może doprowadzić do rozsadzenia od wewnątrz strefy euro. A wraz z nią samej Unii Europejskiej.
W decydujących momentach, gdy chodziło o przełamanie tych dwóch zagrożeń, Tuska jednak nie było. W połowie lutego kanclerz Angela Merkel w gronie najbliższych doradców postanowiła zaryzykować i pojechać na Kreml, aby uzgodnić z Władimirem Putinem pokój. Wzięła ze sobą Francois Hollande'a. – To konieczne, bo inaczej Niemcy byłyby oskarżone o tajne spiskowanie z Rosją. Ze względu na historię Berlin nie może w takich chwilach działać sam – tłumaczy Techau.