Prawo i Sprawiedliwość w swojej polityce zagranicznej kieruje się teorią dwóch wrogów. Diagnoza partii rządzącej pozostaje niezmienna: Polska leży między Niemcami a Rosją – dwoma państwami, z którymi na przestrzeni dziejów toczy bój o swoje przetrwanie.
Oczywiście w sensie formalnym sprawa wygląda inaczej: Berlin to nie Moskwa, w odróżnieniu od niej jest on sojusznikiem Warszawy w ramach NATO i Unii Europejskiej. Niemniej politycy PiS praktykują swoistą „hermeneutykę podejrzeń" – otwarcie głoszą, że rzeczywistość stosunków międzynarodowych często w brutalny sposób odbiega od oficjalnych uzgodnień, więc usiłują demaskować prawdę.
W tym kontekście podnoszą na przykład temat Nord Stream 2 – kolejnego projektu współpracy europejskich koncernów energetycznych, głównie niemieckich, z Gazpromem. Inicjatywa ta może świadczyć o tym, że kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze, niemieckie firmy gotowe są układać się z gigantem realizującym na Starym Kontynencie rosyjskie interesy. Bo jak powszechnie wiadomo, biznes w istotny sposób wpływa na politykę.
W wystąpieniach polityków Prawa i Sprawiedliwości wciąż zatem słychać echo bon motu, który blisko sześć lat temu padł z ust Jarosława Kaczyńskiego o Polsce jako „kondominium rosyjsko-niemieckim". Skądinąd to nie kto inny, tylko Radosław Sikorski w 2006 roku – będąc wtedy jeszcze szefem MON w rządzie PiS – porównał decyzję o budowie Nord Stream do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Jeśli Polska znajduje się w kleszczach, to jaką alternatywę proponuje Prawo i Sprawiedliwość? Jest nią Międzymorze – nowa wersja koncepcji geopolitycznej, którą w okresie II RP lansowały kręgi piłsudczykowskie. Teraz PiS jako sprzymierzeńców Polski – prawdziwych, a nie tylko papierowych – wskazuje kraje Europy Środkowej, głównie Czechy, Słowację, Węgry i Chorwację.