Kryzys parlamentarny stał się punktem zwrotnym dla ugrupowania Grzegorza Schetyny. Wcześniej partia zwarła szeregi i wyciągnęła wnioski z błędów popełnionych w pierwszych miesiącach po przegranych wyborach. Twarda postawa podczas protestu sejmowego w połączeniu z ewolucją taktyki i narzędzi walki politycznej zaowocowała zdystansowaniem Nowoczesnej w sondażach. Dziś PO patrzy do przodu i koncentruje siły na froncie samorządowym. Czy to oznacza, że Prawu i Sprawiedliwości wyrósł godny przeciwnik?
Słaba jesień
Początek opozycyjnej drogi Platformy Obywatelskiej po przegranych jesiennych wyborach w 2015 r. to przede wszystkim czas wewnętrznych układanek i budowania pozycji Grzegorza Schetyny. Rok temu stanął na czele partii. Miał przed sobą nie tylko perspektywę okiełznania własnego politycznego podwórka, ale przede wszystkim zderzenie z aspirującym do miana lidera opozycji Ryszardem Petru.
Procesowi krzepnięcia w nowej roli nie pomagała dynamika wydarzeń w Polsce. Wybuchła batalia o Trybunał Konstytucyjny, z której wyrósł Komitet Obrony Demokracji. W opozycyjnym kotle buzowały emocje, partyjne interesy mieszały się ze świadomością potrzeby szukania wspólnego języka. Do zawiązanej koalicji Wolność Równość Demokracja przystępowały kolejne większe i mniejsze ugrupowania. Platforma Obywatelska, najliczniejszy klub opozycyjny w Sejmie, usytuowała się na poboczach tworu, kojarzonego głównie z postacią Mateusza Kijowskiego. Wstrzemięźliwość Grzegorza Schetyny oceniana w kontekście ostatnich kłopotów lidera KOD, dziś wydaje się strzałem w dziesiątkę. Nie każde posunięcie PO z ostatnich kilkunastu miesięcy zasługuje jednak na tak wysoką notę.
Jesień ubiegłego roku ugrupowaniu Grzegorza Schetyny trudno zaliczyć do udanych. Polityczne paliwo związane z Trybunałem Konstytucyjnym wyczerpywało się. Opozycja po miesiącach starć, wraz z końcem kadencji Andrzeja Rzeplińskiego wywiesiła białą flagę. Platforma zaczęła rozglądać się za nowymi obszarami rywalizacji z PiS.
Pod koniec października powstał zespół parlamentarny PO, ukierunkowany na polemikę ze smoleńską narracją narzucaną przez otoczenie Antoniego Macierewicza. Na czele inicjatywy stanął Marcin Kierwiński, wspierany przez Macieja Laska i grupę posłów. Projekt może i słuszny i potrzebny z punktu widzenia jakości debaty o przyczynach katastrofy smoleńskiej, okazał się jednak polityczną porażką.