Do lat 90. ubiegłego wieku wszelkie straty wyrządzane przez żyjące na wolności zwierzęta pokrywał Skarb Państwa. Potem jednak zmieniono przepisy i dziki, lisy, sarny i inna zwierzyna łowna przeszły „na własność" kół łowieckich. To one formalnie za nie odpowiadają.
– Z roku na rok rosną odszkodowania, jakich za zniszczone uprawy żądają od kół łowieckich rolnicy. Niestety, nie wszystkie są wypłacalne, stąd sporo roszczeń pozostaje niezaspokojonych – wyjaśnia marszałek Sejmu Józef Zych. – Razem z ministrem rolnictwa Markiem Sawickim proponujemy więc, aby od stycznia 2015 r. wprowadzić obowiązkowe ubezpieczenia dla kół łowieckich od strat wyrządzanych przez zwierzynę łowną. Szczegóły mają zostać ustalone na spotkaniu, w którym uczestniczyć ma dodatkowo minister środowiska i przedstawiciele Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Sprawa nie jest jednak prosta, ponieważ ubezpieczyciele wcale nie palą się do sprzedaży takich polis. Krótko oferował je Allianz, ale z uwagi na to, że składki nie pokrywały roszczeń, wycofał się z ich sprzedaży.
– Tylko w ubiegłym roku wypłaciliśmy rolnikom, którzy mają ziemię na terenie naszego koła, około 70 tys. zł – mówi Konrad Klimaszyk, łowczy z Poznania. – W zależności od wielkości koła i terenu, na którym działa, roczne roszczenia sięgają od 50 do 200 tys. zł. Dla niektórych to naprawdę duże pieniądze, tym bardziej że jedyne nasze dochody pochodzą ze składek, komercyjnych polowań i pieniędzy, które dostajemy w skupie za odstrzeloną zwierzynę.
Mniejsze z 2542 kół łowieckich w Polsce nie są w stanie pokryć strat rolnych, nie mówiąc już o roszczeniach kierowców, którym jeleń bądź sarna wyskoczyły przed maskę. – Tych nie pokrywamy w ogóle – tłumaczy Klimaszyk. – Na drogach stoją przecież znaki, kierowca powinien dostosować prędkość do sytuacji.