29 października minął rok od pierwszej tragedii samolotu Lion Air i śmierci 189 ludzi na jego pokładzie. Prowadzący śledztwo zwrócili uwagę na gwałtowne ruchy nosa samolotu pod wpływem nowego systemu przeciwdziałania przeciągnięciu MCAS, który działał na podstawie wskazań wadliwego czujnika, a piloci nie zostali należycie przeszkoleni w jego używaniu.
- Procedurę certyfikacji zmieni się, tak sądzę - powiedział Reuterowi szef FAA, Steve Dickson, podkreślił też konieczność podwyższenia norm szkolenia pilotów na świecie. Niedawny raport urzędów lotnictwa zamówiony przez FAA wytknął wadliwe procedury w amerykańskim urzędzie i w Boeingu.
Skutki obecnego kryzysu będą odczuwalne na całym świecie, również przez Airbusa, przez nowe firmy z Rosji, Chin i Japonii, bo organy nadzoru zwiększają starania, by wszystkie ryzyka były poprawnie identyfikowane już na desce kreślarskiej.
- Zaostrzymy to wszystko - powiedział z kolei dyrektor europejskiej EASA, Patrick Ky zapytany o certyfikowanie w przyszłości, bez wymieniania konkretnych krajów czy firm. - W przyszłości możemy domagać się większego zestawu danych używanych do certyfikacji niż jest to dziś - dodał. - Mogą dotyczyć nowych technologii w symulacjach do wykrywania punktowych wad, które można przeoczyć w próbnych lotach.
Regulatorzy przyjrzą się też bacznie jednej z kluczowych reguł bezpieczeństwa w lotnictwie, mało znanej części przepisów o nazwie "Reguła zmienionego produktu" (Changed Product Rule). Zgodnie z nią producenci dokonujący większych zmian w starych rozwiązaniach projektowych, np. w B737, muszą zrobić to tylko zgodnie z najnowszymi przepisami w systemach podlegających większym zmianom, a to oznacza konieczność uwzględnienia różnego ryzyka. Co do reszty samolotu, mają zastosowanie pierwotne normy, które w przypadku B737 pochodzą z lat 60.