Zgodzi się pan, że w lotnictwie mamy w tej chwili czas potężnych turbulencji: brexit, koronawirus, uziemione boeingi 737 MAX. Jaki to będzie miało wpływ na sytuację transportu lotniczego, a zwłaszcza jego bezpieczeństwo?
Brexit nie dotyczy jedynie transportu lotniczego. Trzeba będzie poczekać na konkretne umowy, także dotyczące naszej branży. W przypadku koronawirusa samoloty stały się środkiem transportu dla tej epidemii. I tutaj nie ma wątpliwości, że ucierpimy z tego powodu. Wystarczy przypomnieć sobie epidemię SARS, kiedy to popyt na podróże lotnicze drastycznie się zmniejszył. Teraz odczujemy to w Europie, ale najbardziej ucierpią linie i lotniska azjatyckie. Podobnie z uziemieniem MAX-ów. Oczywiście Europa to odczuła, ale MAX-y kupowały linie na całym świecie. Pamiętam, jak nieco ponad dwa lata temu, kiedy w 2017 roku mówiło się, że jest to najbezpieczniejszy rok w historii lotnictwa. Ostrzegałem wtedy kolegów: za wcześnie się cieszycie. Bo z bezpieczeństwem jest tak, że wszystko może być w porządku, ale rok kolejny może się okazać bardzo trudny. I widać to doskonale na przykładzie MAX-ów. Wystarczyła jedna katastrofa, w której ginie ponad 160 osób i nie ma już powodów do optymizmu.
To pan naciśnie guzik, który zakończy uziemienie B737 MAX. Czy jest pan optymistą, jeśli chodzi o powrót tej maszyny?
Jestem przekonany, że MAX-y wrócą do latania. A to, co powiedział Boeing, że będzie to w połowie roku, wydaje mi się całkiem realistyczne.
I jest pan zadowolony z postępu prac „naprawczych"?