SAS należy do właścicieli (rządów) w dwóch skandynawskich krajach: Danii i Szwecji. Swoje udziały wcześniej sprzedali Norwegowie. Akcje przewoźnika są także na giełdzie w Sztokholmie. A linia jest w naprawdę poważnych kłopotach finansowych. Zarząd właśnie wystąpił do amerykańskiego sądu upadłościowego o ochronę przed wierzycielami i zgodę na restrukturyzację wg Art 11. — To bardzo niefortunny moment na akcję strajkową w tej sytuacji. Właśnie szukamy inwestora, który wesprze nas w wychodzeniu z problemów finansowych — powiedział Anko van der Werff, prezes i dyrektor generalny SAS podczas briefingu prasowego w Kopenhadze.
Udział w strajku zadeklarowało 900 pilotów zbazowanych w Danii, Norwegii i Szwecji. Domagają się podwyżek pensji podstawowych o 30 proc. Negocjacje w tej sprawie toczyły się od 9 czerwca, a rozmowy ostatniej szansy zakończyły się brakiem porozumienia w ostatni poniedziałek, 4 lipca. Obie strony, i piloci, i zarząd, ubolewają, że po raz kolejny ucierpią pasażerowie, bo sytuacja jest naprawdę trudna, ale przyznają, że nie mają innego wyjścia.
Tymczasem ten strajk może się okazać końcem skandynawskiego przewoźnika. Anko van der Werff nie ukrywa, że sytuacja linii jest naprawdę krytyczna, a zachowanie pilotów niepoważne i nieodpowiedzialne. Akcja protestacyjna nie dotyczy połączeń obsługiwanych przez SAS Link i SAS Connect, czyli linie wykonujące rejsy krótkodystansowe.
Jednocześnie Anko van der Werff podkreśla gotowość do powrotu do negocjacji i determinację, aby doprowadzić do porozumienia, które w tej chwili jest kluczowe dla przetrwania przewoźnika. — Zakładamy, że piloci SAS Scandinavia zdają sobie sprawę, jaką wagę ma ich decyzja i zdecydują się na powrót do negocjacji — mówił szef przewoźnika.
Czytaj więcej
Oficjalnie w komunikacie easyJeta poinformowano, że odpowiadający za operacje lotnicze wiceprezes linii, Peter Bellew zdecydował się na podjęcie wyzwań w innej firmie. I że easyJet życzy mu jak najlepiej.