- Jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji w zakresie dostosowania się do niepewności czy ograniczenia ryzyka, niż w przeszłości, kiedy staraliśmy się nad tym zapanować - stwierdził Pat Shanahan nadzorujący w koncernie proces produkcji.
Linie produkcyjne Boeinga czeka prawdziwy chrzest bojowy, bo koncern przygotowuje się do zwiększenia o 24 proc. produkcji najlepiej sprzedającego się samolotu, z jednoczesnym przestawieniem się na nowy oszczędniejszy w eksploatacji B737 MAX.
Koncern nie podejmował próby tak dużego zwiększenia produkcji i zmiany modelu od 1997 r., gdy został zmuszony do zaprzestania montażu jumbo jeta 747 i opóźnienia o kilka tygodni produkcji nowej wersji 737 z powodu niedoborów odpowiednich podzespołów. Uwagę koncernu zajmowała wtedy także fuzja z McDonnell-Douglas.
Tym razem koncern nie może pozwolić sobie na żaden błąd z 737, który jest prawdziwą maszynką do zarabiania pieniędzy, wiec wprowadza dodatkowe czynności wykonywane przez roboty. - Kiedy myślę, jakie błędy popełniliśmy wtedy, to największym z nich był brak zintegrowanego planu produkcji wraz z łańcuchem dostaw - wyjaśnia Shanahan. Teraz koncern ma taki plan.
Ten 52-latek przyczynił się w największym stopniu do upłynnienia procesu produkcji B787 Dreamliner w 2008 r. po różnych opóźnieniach także z powodu problemów z dostawami części i z projektem ochrony tego samolotu przed pociskami sterowanymi. Jako wiceprezes ds.programów musi zapewnić, by przejście z 737 na 737 MAX nastąpiło bez zgrzytów oraz przygotować system produkowania większych 777X, nowocześniejszej wersji 777, która ma wejść do eksploatacji w 2020 r.