Jest jedynym polskim reżyserem, który przez lata konsekwentnie mierzył się z polskim losem, obserwował nasz narodowy charakter, opowiadał o zrywach i upadkach, o goryczy, oszustwach i klęskach, których historia nigdy Polakom nie szczędziła, wreszcie o naszych tęsknotach i rozbudzonych nadziejach. W czasach PRL, razem z innymi – Munkiem, Hasem, Kawalerowiczem, Kutzem – tworzył polską szkołę filmową, potem wykorzystywał każdą odwilż, żeby wymazać na ekranie kolejną białą plamę polskich dziejów. Dziś trudno wyobrazić sobie nasze kino bez „Popiołu i diamentu”, „Kanału”, „Krajobrazu po bitwie”, „Człowieka z marmuru”, „Popiołów”, „Człowieka z żelaza”.
„Ziemia obiecana” została uznana za najlepszy film powojennego sześćdziesięciolecia. Wajda często zresztą sięgał po wielką polską literaturę. Niewiele jest w polskim kinie adaptacji równie zniewalających jak jego „Wesele”. Ale równie interesujący rozdział w twórczości Andrzeja Wajdy tworzą filmy liryczne, kameralne. Robił je, gdy musiał odetchnąć i zejść z oczu cenzorom. Wtedy powstawały obrazy takie jak „Brzezina” czy „Panny z Wilka”. Sam mówi: – W filmach politycznych opowiadałem o rzeczach, które mnie poruszały, a tu mówiłem o tym, co mnie zachwycało.
Kiedy zaczynał pracować, film miał inną funkcję społeczną. – Wierzyłem, że kino może być czymś więcej niż przyjemnością, rozrywką czy nawet sztuką. Myślałem, że może zmieniać świat i przekształcać ludzką świadomość – powiedział mi kiedyś.
Andrzej Wajda przez kilka dziesięcioleci rozmawiał z Polakami. Porozumiewał się z nimi ponad głowami cenzorów, bo publiczność – wrażliwa, wyczulona na aluzje, potrafiąca odczytywać każdy podtekst – była w PRL sprzymierzeńcem artystów. Po roku 1989 długo szukał swojego miejsca. Na cztery lata zdradził kino dla polityki, gdy w 1991 roku został senatorem RP. – Pomyślałem, że skoro przez lata wypowiadałem się w narodowych sprawach poprzez swoje obrazy, to kiedy dzieje się w Polsce coś ważnego, nie mogę nagle zdezerterować – mówił.
Jednak po jednej kadencji wrócił za kamerę. Zrobił m.in. rozrachunkowy „Pierścionek z orłem w koronie”, holokaustowy „Wielki tydzień”, współczesną „Pannę Nikt”. Ale rozmijał się z publicznością. Wiatr złapał przy „Panu Tadeuszu”. I potem, gdy kręcił „Katyń” – film, o którym marzył od lat. Ostatnio pokazał zaskakujący i nowoczesny „Tatarak”. I już zapowiada następne filmy, m.in. obraz o Lechu Wałęsie.