Akcja rozgrywa się w miasteczku Metropolis. Żyją tam najdziwniejsze kolorowe stworzenia – kudłate, wielookie, pokraczne. Jest wśród nich wysoki niebiesko-zielony James Sullivan oraz jego pomocnik Mike Wazowski. Codziennie przekraczają próg znajdującej się w centrum fabryki i przystępują do pracy: otwierają drzwi prowadzące do świata ludzi i straszą maluchy śpiące w swoich pokojach. Ale pewnego razu wydarzenia przybierają nieoczekiwany obrót. James wkracza do sypialni małej Boo, a ta, o dziwo, nie wpada na jego widok w przerażenie. Wręcz przeciwnie, jest zafascynowana przybyszem i postanawia go lepiej poznać. Potwór zaczyna panikować...
Historię wymyślił Petec Docter, jeden z reżyserów i współautor scenariusza. – Gdy byliśmy dziećmi, wszystkich nas trapiły podświadome lęki, których źródeł nie znaliśmy – mówi. – By je opanować, nadawaliśmy im cechy potworów. Taki był też punkt wyjścia naszej pracy. Wiedzieliśmy, że potwory symbolizują strach, zadaliśmy więc sobie pytanie: czego lękają się same potwory? Odpowiedź była prosta – dzieci. Ci, których się boimy, boją się nas samych!
Atutem filmu poza fabułą są subtelnie wykorzystane efekty komputerowe. Specjalnie na potrzeby tej produkcji stworzono oprogramowanie oddające detale, które sprawiło, że sierść potworów, włosy głównej bohaterki, ruch powietrza czy cienie rzucane przez słońce wyglądają jak prawdziwe. Idealny obraz wymagał dwóch i pół miliona godzin przetwarzania danych. Było warto.
[i]Potwory i spółka | 9.50 | TVP 1 | SOBOTA[/i]