Gdy zadebiutował przed dziesięciu laty dokumentem „Takiego pięknego syna urodziłam”, wydawało się, że trudno o bardziej bolesną wiwisekcję własnej rodziny. „Jakoś to będzie” powstał pięć lat później i jest zapisem kolejnego etapu prywatnego życia Marcina Koszałki. Tym razem portretuje przede wszystkim swoją żonę Natalię, siebie i ich małą córeczkę Zosię.
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że tym razem zobaczy obraz rodzinnej sielanki. Dokumentalista konsekwentnie pokazuje widzom tę część swojego życia, którą większość z nas wolałaby raczej przemilczeć. Zamiast wzajemnego zrozumienia – pretensje, oskarżenia, podniesione głosy. Żona nie może się pogodzić z niefrasobliwością życiową swego partnera, ogromnymi rachunkami telefonicznymi, które systematycznie trzeba regulować. Irytuje ją jego łatwość wydawania pieniędzy.
– Podejrzewam, że Natalka i jej mama dają ci w d... – mówi mama Marcina. Tak jak przed kilku laty jest wszechobecna – bez przerwy mówi, sądzi i narzeka. Jej słowa syn uwiecznia na taśmie filmowej, choć nie będzie to sprzyjało rodzinnej integracji... Za kilka lat, gdy dorośnie córka autora obrazu, może znowu pojawić się pokusa, by tym razem ona stała się główną bohaterką dociekań o naturze ludzkiej. Tylko czy Zosia się na to zgodzi?
Ciekawość Marcina Koszałki jest wciąż nienasycona, choć oglądając jego kolejne filmy, można spostrzec, że to znacznie bardziej dociekliwość badacza niż podglądacza. W „Imieninach” (2003) wziął pod lupę pensjonariuszy jednego z domów pomocy społecznej w Krakowie. Poznajemy ich, gdy pod okiem opiekunki rozpoczynają próby do spektaklu. Ma on zostać pokazany z okazji imienin pani Marii, kierowniczki placówki. Dokonany zostaje podział ról – na aktorów, scenografów... Energiczna opiekunka pilnuje, by wszystko odbywało się zgodnie z wymyślonym przez nią scenariuszem – na improwizację i własne pomysły nie ma miejsca.
Przygotowania do przedstawienia wypełniają pensjonariuszom czas, to także rodzaj terapii. Wielu z nich jest upośledzonych umysłowo, inni czują się samotni, niezdolni do samodzielnego działania. Dla obserwatorów z zewnątrz uroczystość „ku czci” wygląda karykaturalnie. Odświętnie ubrani aktorzy widowiska nie zawsze rozumieją jego przebieg. Pani Maria zostaje bohaterką uroczystości bardziej z obowiązku niż potrzeby serca.