Ktoś powie: czyste szaleństwo! Być może. Ale nie w Stanach Zjednoczonych, które uwielbiają wybory miss. Taki narodowy sport, jak futbol amerykański. Matka dwuletniej uczestniczki konkursu piękności mówi podekscytowana: – Lubię rywalizować. Następnie z dumą prezentuje swoje zdjęcia z czasów, kiedy sama startowała w wyborach najpiękniejszej. Była trochę starsza od córki – o jakieś kilkanaście lat.
Marleigh jest najmłodszą z bohaterek „Małej piękności”. – Kiedy się urodziła, powiedziałam do męża: Mamy miss! – mówi mamusia, patrząc na rozbrykaną pociechę z zachwytem, i dodaje, że mała zadebiutowała w konkursie piękności w wieku... czterech miesięcy.
Kolejna kandydatka – Story. Śliczna blondyneczka, lat pięć. W konkursach startuje dwa – trzy razy w miesiącu. Zaczęła, kiedy miała rok. W swoim pokoiku ma imponującą kolekcję trofeów – tiar, szarf, statuetek, i szafę pełną „wieczorowych” kreacji. Matka podchodzi do kariery córki bardzo poważnie: codziennie pod okiem trenerki ćwiczy z nią kroki i przeznaczone dla jurorów uśmiechy. W dniu konkursu obie jadą najpierw na manicure. Potem trzeba zrobić fryzurę i makijaż, dokleić sztuczne rzęsy. Dziewczynka przeistacza się w małą Barbie.
Rodzina najstarszej z bohaterek, sześcio letniej Kayleigh, wydaje się mieć odrobinę dystansu do występu dziewczynki. Matka i ciotka stawiają na naturalność: mała występuje bez makijażu i chyba dobrze się bawi. – Mam nadzieję, że to jej doda pewności siebie – mówi matka.
Przychodzi dzień wyborów małej miss. Marleigh kaprysi za kulisami jak każda normalna dwulatka. Ale na wybiegu zachowuje się jak urodzona modelka. Jest za mała, żeby poczuć zawód, gdy tiara wędruje do innej dziewczynki, za to matka nie kryje rozczarowania. Story i Kayleigh są głównymi kandydatkami do zwycięstwa. Napięcie sięga zenitu...