W tym spektaklu aktorów mamy niemal na wyciągnięcie ręki. W niewielkim salonie zaaranżowanym w foyer Teatru Narodowego spędzamy z nimi prawie półtorej godziny. Jesteśmy świadkami spotkania po latach dwóch mężczyzn, których przed niemal pół wiekiem łączyła miłość do jednej kobiety. Do dziś nie wygasły dawne namiętności i urazy. To spotkanie zaś ma być próbą rachunku sumienia, poznania racji drugiej strony, a może nawet wynika z potrzeby pogodzenia się z przeciwnikiem.
Sandor Marai nazywany jest węgierskim Tomaszem Mannem, ale w jego powieści "Żar" wyczuwamy także z pewnością ducha Augusta Strindberga. Pasjonująco opisuje nie tylko ludzką psychikę, także demony targające każdym z nas.
Christopherowi Hamptonowi udało się całą opowieść przełożyć na język teatru w taki sposób, że powstała pasjonująca partytura na aktorski spektakl. Potrzeba jedynie wybornych solistów. A ci, których oglądamy w Narodowym, spełniają ten warunek.
Najtrudniejsze zadanie miał Zbigniew Zapasiewicz. To na nim, gospodarzu spotkania, spoczywa główny ciężar tej opowieści. Grany przez niego Henrik mimo upływu lat żyje dawnymi wspomnieniami. Choć jest silnym mężczyzną, rozpamiętuje jedyną prawdziwą miłość, bardzo podejrzliwie traktując ludzi. Kiedy przyglądamy mu się bliżej, nie mamy wątpliwości, że jest człowiekiem owładniętym zazdrością.
Jego dawny kolega Konrad w ujęciu Ignacego Gogolewskiego to urodzony dyplomata. Aktor z dużą klasą gra człowieka pogodnego, sprawiającego wrażenie lekkoducha, którego dawne wspomnienia nic już nie obchodzą. Ale to tylko maska. Za nią kryje się cynik i samotnik. Postać ta, podobnie jak Henrik, nosi w sobie mroczną tajemnicę. Ich dialogów słucha się w wielkim skupieniu.