Męski punkt widzenia na życie małżeńskie

"Orfeusz i Eurydyka" w Bratysławie. W nowym spektaklu Mariusza Trelińskiego brakuje tego, co zawsze było mocną stroną jego inscenizacji: emocji, poezji i wizji pełnych rozmachu. Za dużo jest zaś roztkliwiania się współczesnego faceta nad samym sobą - pisze Jacek Marczyński z Bratysławy

Publikacja: 07.12.2008 18:32

Wojciech Gierlach (Orfeusz) i Małgorzata Olejniczak (Eurydyka)

Wojciech Gierlach (Orfeusz) i Małgorzata Olejniczak (Eurydyka)

Foto: Materiały Promocyjne

Widzów czekających niecierpliwie na majową premierę "Orfeusza i Eurydyki" w Warszawie, która zakończy okres reżyserskiego wygnania Mariusza Trelińskiego z Opery Narodowej, spotka niespodzianka. Przedstawienie powstałe w koprodukcji ze Słowackim Teatrem Narodowym i najpierw pokazane w Bratysławie jest inne od tych, dzięki którym zyskał on popularność. Nie ma inscenizacyjnego rozmachu, jest kameralny dramat małżeński.

Gluck skomponował "Orfeusza i Eurydykę" w 1762 r., by udowodnić, że opera nie potrzebuje kunsztownych arii i wokalnych popisów. Współczesny teatr traktuje jednak klasykę jako tworzywo do zupełnie innych opowieści.

[srodtytul]Samobójstwo kobiety[/srodtytul]

Podglądamy zatem życie dwojga ludzi toczące się między łazienką, sypialnią a jadalnią, a jeden z pokoi wręcz wchodzi w widownię. W tej scenerii – świetnie zaprojektowanej przez Borisa Kudličkę – nie można sobie pozwolić nie tylko na typowy dla opery patos, ale wręcz na poetycką umowność.

Reżyser zyskał znakomitego partnera, jakim jest Wojciech Gierlach w roli Orfeusza. W jego grze nie ma odrobiny fałszu, jest szczerość przeżyć przekazana środkami aktorskimi i wokalnymi. Polak stworzył w Bratysławie piękną kreację, zbudowaną dzięki wnikliwemu wczytaniu się w muzykę Glucka. A jednak nie potrafimy współczuć temu Orfeuszowi. Mitologiczny bohater utracił miłość w pełni szczęścia, okrutny los zburzył jego życie. Według Trelińskiego sam jest sobie winien.

W mitologii Eurydyka umiera od ukąszenia węża. Treliński podczas uwertury pokazuje, że miota się ona po mieszkaniu jak w klatce, w końcu popełnia samobójstwo. Reszta jest wyłącznie cierpieniem Orfeusza, który pragnie cofnąć czas. Przyczyny, dla których jego żona wybrała śmierć, pozostają nieznane. Powstał dramat zastępczy z mężczyzną rozpaczającym, wręcz roztkliwiającym się nad sobą, gdy tymczasem znacznie bardziej przejmująca tragedia kobiety reżysera nie obchodzi.

Sytuacji nie ratuje kilka pięknych scen: moment kremacji ciała Eurydyki, Furie nękające Orfeusza, a będące zwielokrotnionym wizerunkiem zmarłej żony, czy wreszcie sam finał. Mitologiczny Orfeusz stracił Eurydykę, bo wyprowadzając ją ze świata zmarłych, spojrzał na nią wbrew zakazom bogów. U Trelińskiego niemożność spojrzenia ma znaczenie symboliczne: to lęk przed poznaniem, co naprawdę czuje i myśli bliska nam osoba. Dlatego jego bohater nie potrafi zaznać szczęścia u boku kobiety, mimo że ją odzyskał.

[srodtytul]Bez emocji[/srodtytul]

Na perypetie Orfeusza patrzmy z dystansu także dlatego, że inscenizacji brakuje emocjonalnego napięcia. Nie ma jej w zaledwie poprawnej interpretacji partii Eurydyki (Małgorzata Olejniczak), w przeciętnej grze orkiestry pod batutą Jaroslava Kyzlinka i w śpiewie chóru. Ten zresztą, wzorem paryskiej inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego innego dzieła Glucka, musiał zejść ze sceny i schować się w kanale orkiestrowym, co dodatkowo nie przysłużyło się muzyce.

Reżyser zrezygnował z podziału na trzy akty, a narrację poprowadził w czterech obrazach, nie zważając, czy odpowiada to zamysłom Glucka. Wprowadził ponadto znaczące skróty – zredukował ingerencję sił boskich, choć akurat muzykalna i pełna wdzięku Lenka Mačikova jako Amor jest atutem przedstawienia w Bratysławie.

Mariusz Treliński od pewnego czasu szuka nowych pomysłów na swój teatr, o czym świadczy "Borys Godunow" w Wilnie i obecna premiera. W "Orfeuszu i Eurydyce" za bardzo zapatrzył się w jednowymiarowy niemiecki naturalizm, który opanował pół teatralnej Europy. Zgubił zaś to, co było dotąd jego najmocniejszą stroną: poetycką wrażliwość.

Widzów czekających niecierpliwie na majową premierę "Orfeusza i Eurydyki" w Warszawie, która zakończy okres reżyserskiego wygnania Mariusza Trelińskiego z Opery Narodowej, spotka niespodzianka. Przedstawienie powstałe w koprodukcji ze Słowackim Teatrem Narodowym i najpierw pokazane w Bratysławie jest inne od tych, dzięki którym zyskał on popularność. Nie ma inscenizacyjnego rozmachu, jest kameralny dramat małżeński.

Gluck skomponował "Orfeusza i Eurydykę" w 1762 r., by udowodnić, że opera nie potrzebuje kunsztownych arii i wokalnych popisów. Współczesny teatr traktuje jednak klasykę jako tworzywo do zupełnie innych opowieści.

Pozostało 83% artykułu
Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły