Kiedy Friedrich Dürrenmatt napisał w 1949 r. "Romulusa Wielkiego", Europa dopiero lizała się z ran po drugiej wojnie światowej. Antymilitarystyczna wymowa tekstu – z ostrzem satyry wymierzonym przeciw wszelkim konfliktom zbrojnym i imperialnym dążeniom – otworzyła mu drogę do światowej sławy. Nawet teraz, 60 lat od prapremiery, sceniczna groteska nadal nie traci na aktualności. Przyglądając się dzisiejszym globalnym krwawym konfliktom należałoby też dodać: niestety.
Bohater sztuki Dürrenmatta to Romulus Augustus, władca cesarstwa rzymskiego, do którego ostatnich nieopanowanych przez wroga skrawków zbliżają się właśnie hordy świetnie uzbrojonych i wyćwiczonych Germanów. Romulus wiedzie tymczasem sielskie życie w swojej willi w Kampanii, poświęcając się hodowli ulubionych kur. Nadał im imiona swoich poprzedników na cesarskim tronie, pilnie śledzi, jak się niosą, a najmniej wydajne przeznacza na pieczyste.
Mimo sugestii otoczenia nie czyni nic, żeby zapobiec nadchodzącemu schyłkowi imperium. Nie przejmie go nawet ucieczka ministra finansów z państwową kasą, zwłaszcza że od dawna była pusta. Na ponawiane górnolotne, acz mało realne apele o ratowanie ojczyzny, odpowiada: "Państwo zawsze nazywa się ojczyzną wtedy, kiedy sposobi się do mordowania ludzi".
Jak się okaże, życiową filozofią Romulusa było… lenistwo rozumiane jako bierne poddanie się biegowi wypadków. Rządzone przez siebie imperium zamierzał doprowadzić do ostatecznego upadku. Nie zasługiwało na lepszy los z powodu niepohamowanych ambicji poprzednich władców budujących potęgę Rzymu na terytorialnych zdobyczach okupionych krwią tysięcy mordowanych ofiar i niewolnictwem podbitych ludów.
Sztuka, którą Dürrenmatt określił jako "niehistoryczną komedię", zawiera wiele przewrotnych, groteskowych scen. Wytrącają one współczesnego widza z samozadowolenia, zmuszając do przewartościowania myślowych stereotypów, które pozwalają zapomnieć o tym, że postęp niesie z sobą również konflikty interesów i podboje, czyli ludzką krzywdę.