Na spotkanie dwóch wielkich indywidualności - kompozytora Krzysztofa Pendereckiego i reżysera Grzegorza Jarzyny - widzów zaproszono do supernowoczesnego studia w podkrakowskiej Alwerni. Pod kosmiczną kopułą jednej z hal posadzono ich wokół, wraz z chórzystami, w środku zaś uplasowano orkiestrę oraz solistów.
Publiczność miała być więc tłumem, który odgrywa tak ważną rolę w dziele Pendereckiego, domagając się śmierci Chrystusa. A jednak widzowie, choć ich twarze zwielokrotniono w wizualizacji, stali się tylko tłem lub biernymi świadkami widowiska, które ostateczny kształt otrzyma dopiero w wersji na DVD.
Praźródła teatru
Co na razie można powiedzieć o inscenizacji Grzegorza Jarzyny? Przede wszystkim to, że oparł się on pokusie przedstawienia wprost ostatnich dni Chrystusa: od pojmania do śmierci na krzyżu. Muzyka pozostała najważniejsza, reżyserskie pomysły miały ją tylko wspierać i uzupełniać.
Ta wszakże ostateczne brzmienie otrzyma dopiero po technicznej obróbce. „Pasja według św. Łukasza" została tym razem wyprowadzona z wnętrza świątyni. W studyjnej przestrzeni potężne chóry nie mogły zatem wybrzmieć jak w liczącej 700 lat katedrze w Münster, gdzie odbyło się prawykonanie. Dźwięk w Alwerni był płaski, przytłumiony, na czym najbardziej chyba ucierpiał sopran Iwony Hossy.
To była również najbardziej kameralna wersja „Pasji", nie tylko dlatego, że partie chóralne powierzono niewielkiemu, choć świetnie śpiewającemu zespołowi Camerata Silesia. Wspierał go zaś chór chłopięcy Pueri Cantores Sancti Nikolai. Grzegorz Jarzyna nie chciał zaś tworzyć religijnego misterium, lecz opowieść odwołującą się do praźródeł teatru, choć realizowaną nowoczesnymi środkami: grą świateł i wizualizacjami.