Jeden z przyjaciół kompozytora, wiedziony moralnym obowiązkiem, w obliczu bezlitosnej krytyki postanowił go pocieszyć. Ryszard Strauss jednak, z charakterystyczną dla siebie ironią, skwitował próby podniesienia na duchu mówiąc: „O co tym ludziom właściwie chodzi? Gdy na scenie zostaje zabita matka, orkiestra nie może grać koncertu skrzypcowego" [1]. Natomiast trzydzieści lat później, gdy słuchał swojej kompozycji, o której Debussy powiedział, że łącząc najodleglejsze tonacje zadaje ból, ze zdziwieniem zauważył, iż sam zaczyna zachodzić w głowę, dlaczego stworzył tak kuriozalną partyturę.
Stosunek Ryszarda Straussa do jego opery tragicznej wydaje się znaczący w kontekście samej opery. Z jednej strony, „Elektra" doskonale wpisuje się w epokę przesiąkniętą dekadentyzmem i wszechobecnym poczuciem schyłku. Nie bez powodu najbardziej adekwatną metaforą dla przedstawienia kondycji indywiduum stała się choroba. Z drugiej strony jednak, w samej strukturze opery widoczna jest rezerwa, z jaką twórca podchodził do przedstawianego dramatu – sam Strauss wyznał potem, że ustosunkował się do niego „z dużym chłodem i dystansem".