W polskiej tradycji Hamlet jest symbolem buntu, niezgody na zdradę, zło i hipokryzję. Woli zginąć, niż patrzeć, jak kraj staje się więzieniem.Dimiter Gotscheff, jeden z najważniejszych reżyserów w Niemczech, zaprezentował w Łodzi „HamletaMaszynę”.
Utwór Heinera Müllera jeszcze niedawno z Polską nie miał nic wspólnego. Dziś jednak tak powiedzieć się nie da. Tym gorzej dla nas.
Jak zauważył Piotr Lachmann, żyjący w Polsce niemiecki poeta i reżyser „Hamleta gliwickiego” o tacie, który zginął na Wschodzie, jego rodacy zawsze mieli kłopot z Hamletem. Zwłaszcza po wojnie, kiedy młodym trudno było odwołać się do postaci zamordowanego podstępnie ojca. Zazwyczaj to on niszczył wrogów nazizmu bądź narody przeznaczone do eksterminacji. Rodzinne doświadczenie Müllera było podobne. Przedwojenny socjaldemokrata załamał się w nazistowskim więzieniu i uczył syna, by akceptował hitlerowski koszmar, bo nie będą mieli co jeść. Na starość jako urzędnik wypłacał renty ofiarom nazizmu oraz ich katom. Racje moralne zostały podważone. Dlatego dla Müllera kwestia wierności ojcu, rozumianemu jako wzór do naśladowania, nie istnieje. A Gotscheff, najważniejszy spadkobierca duchowy dramaturga, problem ten jeszcze wyostrzył.
Scenografia spektaklu, będącego syntezą powojennej historii Niemiec, ogranicza się do kilku płyt nagrobnych na deskach sceny, pośród murów z szarej cegły. Tak jakby reżyser chciał pokazać gigantyczną narodową kryptę. A w niej niemiecką flagę – utworzoną z kolorów aktorskich kostiumów: czarnego, czerwonego, żółtego.
Określenie „aktor” nie oddaje tego, co pokazuje Gotscheff. Jego zamierzeniem było, by publiczność zapomniała o podziale na artystów i widownię. Dlatego z dwójką młodszych kolegów wchodzi na scenę wprost z pierwszego rzędu. Jest kimś, kto przed kilkoma dekadami zrezygnował z roli Hamleta. W berlińskim Deutches Theather efekt wspólnoty przeżywania i pokoleniowego doświadczenia musiał mieć jeszcze większą siłę. Ale i dla nas wystarczająco mocno brzmiały osobiste, pełne bólu i skowytu monologi. Gotscheff mówi o tym, co myślało pewnie wielu jego niemieckich rówieśników: nie mogli buntować się przeciwko śmierci ojca, bo w zrujnowanej Europie ich rodziny były pogrążone przede wszystkim w żałobie po swoim wodzu. Nie mieli się na kim wzorować, bo nikt nie był wiarygodny.