Przyzwyczailiśmy się, że Juliusz Machulski oczyszcza ciężką polską atmosferę ożywczym poczuciem humoru. Tym razem, przy okazji przygotowań do filmu o powstaniu warszawskim, wydał na Scenie Faktu bitwę historycznym stereotypom. Tym, którzy widzieli w warszawskim zrywie tylko odruch szaleństwa – wzorem swojego najsłynniejszego bohatera Tadeusza Kwinty z „Vabanku” – pokazuje „ucho od śledzia”.
[link=http://www.rp.pl/artykul/9131,542882-Helikoptery--zamiast-filmow.html] Czytaj rozmowę z reżyserem [/link]
Punktem wyjścia spektaklu jest książka „Powołanie i przeznaczenie”, wspomnienia Kazimierza Iranka-Osmeckiego. Opisał w nich prowadzone przez siebie od końca września 1944 roku negocjacje z generałem Erichem von dem Bachem, głównodowodzącym siłami niemieckimi walczącymi z Armią Krajową w Warszawie. Dotyczyły podkreślonego w tytule sztuki przerwania działań wojennych. AK nigdy bowiem nie skapitulowała. Zakończyła powstanie na swoich warunkach, pomimo trwających od dwóch miesięcy niemieckich bombardowań.
Powie ktoś, że Machulski zwariował, a słowna zabawa pod hasłem „kapitulacja czy przerwanie działań wojennych” zakrawa na niesmaczny żart, gdy wziąć pod uwagę, że powstanie zakończyło się masakrą ludności cywilnej, zniszczeniem miasta i połowy 40-tysięcznej Armii Krajowej. Ale powyższy dylemat dla tych, którzy byli w Warszawie, oznaczał „być albo nie być”. Dzięki znakomicie przygotowanym i zdecydowanie prowadzonym rozmowom pułkownik uzyskał dla ludności cywilnej gwarancje spokojnego opuszczenia miasta, dla żołnierzy zaś podziemia status kombatantów, co uratowało ich przed śmiercią w obozach. W negocjacjach wykorzystał fakt, że Niemcy jak najszybciej chcieli wejść do Warszawy i przygotować się do walki z Rosjanami.
„Przerwanie działań wojennych” podważa stereotyp o polskim bałaganie, a jeśli nawet stanowi on istotny element naszej historii, spektakl eksponuje to, co było uporządkowane. Pokazuje, że można osiągnąć zamierzony cel nawet w najgorszej sytuacji, gdy na głowę wali się cały świat.